Nocne przybycie nie wzbudziło zaufania
Cztery łóżka, kran, lustro i leżąca postać
Lęk kazał mi spać – rozsądek zabraniał
Obydwoje kazali czekać do rana
Gdy z poduszkami czas było się rozstać
Z łóżka wstała i wyszła dziwna postać
Ja leżałem jeszcze, przyzwyczajając się do nowego
Wtem trzask – wizyta lekarzy nie wróży nic dobrego
Tak mną wstrząsnęło, że mało z łóżka nie spadłem
Wpada postać, to kobieta, po piersiach poznaję
Rzuca zlęknione „Przepraszam, śniadanie jadłam”
Po czym ponownie na pryczy się kładzie
Najpierw ja – „Panie doktorze, na tymże przykładzie…”
Wymieniają opinie, dostarczając mi wrażeń
Z ich słów wynika, żem chory na mnóstwo rzeczy
„Czuję się dobrze” mówię. „Tym gorzej, niestety”
Zrozumieć z tego nic oczywiście nie mogłem
Powzdychali współczująco, popatrzyli i poszli
Do drugiej ofiary, lekarze potężni i wzniośli
Krzycząc od łóżka: „To jest poważny problem!”
Wszystkie choroby, po trzech nieświadomych zawałach
Przewlekłych też parę jest, zapalenia i złamania
„Ja mam dopiero szesnaście lat” mówi ona do rzeczy
Lekarze twierdzą tylko: „Tym gorzej, niestety”
I długa, niezrozumiała następuje tyrada
Żeśmy biedni, niezdrowi, że to dla nas test
Winniśmy więc docenić wielkoduszny gest
Chciałoby się zaśmiać, ale nie wypada
Mózgiem matematycznym nigdy nie zostanę
Jednak z obliczeń moich jasno wychodzi
Że aby zapaść na choroby przy łóżku wypisane
Lat musiałbym 240 po tym świecie chodzić!
*
Gdy czas kroplówek już się skończył
Wyjść do toalety postanowiłem
Wstałem z łóżka, drzwi otworzyłem
Ktoś właśnie radio na korytarzu włączył
Idę więc, przypatrując się ciekawie
Aż słyszę natarczywe wołanie
Odwracam się, pogrążony w obawie
Że czas doktorów ponownie nastanie
„Daj spokój, co masz taką minę?
Każdy tutaj zmieni się w glinę
Nie ma co się bać, nie ma co smucić
Oni ugniotą nas jak będą chcieli
Nikt nie zechce nas wyciągnąć z topieli
Tutaj trzeba wszelkie emocje odrzucić!”
„Pięknie pan mówisz” uprzejmie zauważam
Ten ze skrywanej dumy aż przystaje
„Ja pozory rzeczywistości stwarzam
Artysta jestem!” z radością dodaje
I słucham jego wspaniałych opowieści
O światach, przebogatych w treści
O zachwycie czytających znajomych
O swych oczach wiecznie podkrążonych
Jak wysłuchałem tę wspaniałą mowę
Chęć mnie wzięła, aby go poczytać
„Pokaż co ci siedzi w głowie
Daj ułamek twórczości przeczytać!”
„Widzisz, ja nie publikuję” mówi strapiony
„Czemuż to?” pytam niepomiernie zdziwiony
„No bo… Córki trzeba było zamienić na żony
Wcześniej umysł mój był otępiony
Syn z jeziora martwy był wyłowiony
Wcześniej byłem zbyt rozleniwiony
Gościa miałem, musiał zostać ugoszczony
Nie było kiedy wspiąć się na literackie trony!”
„A przed tym gościem, co się wydarzyło
Pan jesteś, bez urazy, niemłody
Nic chyba takiego wielkiego nie było
By nie pokazać, jak się pisze wiersze i ody!”
„Ależ nim gość owy został ugoszczony
Trzeba było córki zamienić na żony…”
I tak dalej wylicza mi swe zajęcia
Aż dochodzi do pointy i drży z przejęcia
„Nie ze swojej winy, sprawa oczywista
Jak ja artysta, problemami przytłoczony
Rzecz to niepodważalna i najprawdziwsza
Musi pozostać artystą niespełnionym!”
Po tym wywodzie, nieco oszołomiony
Ruszam dalej, ku mojemu celowi
Łapie mnie starszy pan, mocno uduchowiony
Ciało przystaje, choć umysł się broni…
„Nie mieści się w głowie, co ci żydzi wyprawiają!
Pana Naszego krzyżują, papieżowi głupoty gadają
Mówię panu, za zło wszystkiego świata
Odpowiada cała ta piekielna rasa!”
„Hola, hola” wołam poruszony
„Jeżeli ksiądz mi się do czegoś przydał
To nauczył mnie, że Pan Bóg wielbiony
Na mękę swą sam siebie wydał!
I że ukartowane z góry było wszystko
To Ziemsko-Boskie, przyznam ciekawe, igrzysko
A żydzi, zwykły naród liczący na ocalenie
Jako pionki występowali na takiej scenie”
Staram się wyjaśnić te wszystkie rewelacje
Mówię do rzeczy, na pewno od serca
Iż żydzi mają w tym tyle winy, co inne nacje
Patrzy nienawistnie, mrucząc „Bluźnierca!”
Idę, jednak nie dane mi dotrzeć do celu
Wpadam na demokratę ortodoksyjnego
„Słuchaj, mój ty przyjacielu
Nie widziałeś gdzieś łóżka wolnego?”
Pytam go więc, czemuż to chce się przenosić
„Przyjacielu, muszę się natychmiast wynosić
Mnie, demokratę, zawsze strzygącego uszami
Położyli na sali z samymi komuchami!
Jeden woła – Stalin przywódca wielki!
Drugi twierdzi, że woli Lenina niż mordercę
A ja nie mogę dobyć demokratycznej szabelki
Bo oni gotowi wyrwać mi serce!”
Chciałem spytać, czy inni demokraci nie pomogą
Czy przymierza głosów zebranych nie wznowią
Jednak filozof grecki podsumował to tymi słowami
„Demokracja to rządy hien nad osłami!”
Mówię więc tylko, iż bardzo współczuję
Lecz łóżka wszystkie u mnie są zajęte
Wzdycha „Ja tu sobie chyba flaki wypruję
Idź dalej, bracie! Wspomnij o mej udręce!”
Coraz bardziej uradowany, że cel mój niedaleko
Widzę pod ścianą ateistę o twarzy białej jak mleko
Siedzi sam, smutny, osowiały, podejść mam ochotę
„Nie zbliżaj się, przechodniu” mówi „Ja w nic nie wierzę
Chorym na raka i chętnie się złożę w ofierze
By rozgonić osnuwającą świat religijną ciemnotę!
Wszak wszyscy wiedzą, że jak ogarnia trwoga
To goni się do wymyślonego Boga
Chyba zaraz wywieszę obwieszczenie…”
Wtem z sali obok sutanna wychodzi
Ateista zrywa się i szybko doń podchodzi
„Proszę księdza” błaga „Proszę ostatnie namaszczenie!”
Dość mam już tego wszystkiego
Biegnę, z nikim nie rozmawiam
Kolejka, każdy robi co jego
I już w małym wnętrzu można stawać
Kiedy tylko mogłem, szybko wszedłem
Aż naraz zapomniałem, po co biegłem
Zapomniałem, czego dziś chciałem
Zwymiotowałem.
autor: Marcin Trojan
ostatnia modyfikacja: 2012-08-17
Ta praca należy do kategorii:
Komentarze (2):
tak, to moja bolączka - zawsze próbuje pisać z rymami, a bardzo rzadko wychodzi ;). Niemniej staram się nadrabiać treścią.
Dziękuję za opinię ;)
Czy nie nazbyt usilnie wyszukiwane rymy?
Widziałbym ten utwór nieco skrócony,pisany białym wierszem albo wręcz poetycką prozą; czyż nie było by ciekawiej?
Ogólnie podoba mi się... I tyle.
Szacun