Doktor Michał Paśnicki był wybitnym matematykiem Wydziału Matematycznego Uniwersytetu Lwowskiego. Któż nie słyszał o tym młody, zdolnym naukowcu w okresie międzywojennym. Jego analityczny umysł badał najbardziej niezgłębione tajniki świata liczb, funkcji, całek, równań… Pasją młodego doktora były liczby pierwsze i słynna hipoteza Riemanna. Niemiecki matematyk analitycznie przedłużył funkcje dzeta Eulera na całą płaszczyznę zespoloną i pokazał, iż twierdzenie o liczbach pierwszych sprowadza się do stwierdzenia, że funkcja dzeta Riemanna nie ma miejsc zerowych na linii R(s) =1. Udowodnić twierdzenia Riemanna nie udało się jak dotychczas nikomu. Michał zawziął się z całych sił i postanowił tego dokonać. Żyjąc w świecie liczb nie dostrzegł jak zmieniała się sytuacja geopolityczna na świecie, jak Europa z każdym dniem przybliżała się na krawędź wojny. Z końcem sierpnia 1939 roku dr Michał Paśnicki otrzymał kartę mobilizacyjną i jako oficer rezerwy stał się porucznikiem Michałem Paśnickim. Trafił do kompani łączności, w jednym z pułków stacjonujących w okolicach Równego. W walkach kampanii wrześniowej Michał udziału nie brał, sporo za to mógłby powiedzieć na temat przegrupowań, manewrów strategicznych dowództwa polegających na wycofywaniu się na z góry upatrzone pozycje. Jego wojna i polityka nie interesowały, ale czas był taki iż każdego one dotyczyły. Niepostrzeżenie, niczym nocny złodziej nadszedł 17 września 1939 roku. Armia Czerwona kroczyła na wschodnie tereny II RP. Pułk Michała zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza, który ewakuował się do Rumunii, z Sowietami nie walczył. Jednostkę otoczono i wzięto do niewoli w okolicach Żytomierza. Szeregowców i podoficerów zwolniono, zaś Michał wraz z innymi oficerami trafił do Kozielska. Miał teraz dużo wolnego czasu, który wypełniał zmaganiom z hipotezą Riemanna, prowadzeniem wykładów z matematyki dla zainteresowanych oficerów oraz pisaniem listów do rodziny we Lwowie. Monotonny rytm życia obozowego przerywały od czasu do czasu wezwania na badania przez funkcjonariuszy śledczych z NKWD. Paśnicki nie brał udziału w wojnie polsko – bolszewickiej w roku 1920 z prostego powodu, liczył sobie wówczas zaledwie 14 lat, jego stosunek do komunizmu był raczej neutralny, nie chciał natomiast pozostać na terenie ZSRR. Nie wyobrażał sobie też innego Lwowa, niż tego w granicach Polski. Tak jak tysiące innych podpisał na siebie tym samym wyrok śmierci. W czasie tych kilku miesięcy spędzonych w obozie wydawało mu się, iż jest bardzo blisko rozwiązania będącego jego pasją i celem życiowym problemu matematycznego. Nastała zima, a wraz z nią Boże Narodzenie, poprzedzone wigilią. Obchodzona uroczyście wigilia dostarczyła żołnierzom wielu wzruszeń. Pierwsza gwiazdka i towarzyszące jej wypatrywaniu podniecenie, opłatek wykonany z chleba, życzenia – proste, żołnierskie, ale nigdy bardziej szczere jak teraz, śledź, kolędowanie do północy. Niejeden twardy żołnierz miał tego wieczoru, tak szczególnego, łzy w oczach. Wielu pogrążyło się we wspomnieniach, łącząc telepatycznie z rodzinami, innym służyła tego dnia oczyszczająca modlitwa różańcowa w koleżeńskim gronie. Doktor Michał Paśnicki był agnostykiem, ani nie wierzył, ani wierzył, stał ujmując to obrazowo na rozdrożu i ciągle się wahał, która drogą podążyć. Nauka nie pomagała mu w rozwiązaniu kwestii wiary. Umiał się modlić, ale tego nie czynił, nie widział takiej potrzeby. Od 9 roku życia nosił na szyi otrzymany od matki prezent pierwszokomunijny w postaci medalika z wizerunkiem Matki Boskiej Ostrobramskiej. Zgodnie z prośbą matki, nigdy go nie zdejmował, ale też i nigdy nie przywiązywał do niego szczególnej wagi. Po zimie nastała wiosna, a z nią przyszła nadzieja na zmiany na lepsze. Od początku kwietnia 1940 roku oficerów zaczęto gdzieś wywozić. Może będą nas zwalniać, tak wielu wówczas myślało. Michał trafił do jednego z pierwszych takich transportów. Podróżowali pociągiem gdzieś na wschód, a drugiego dnia gdzieś nad ranem wyprowadzono ich z eszelonu i umieszczono po 1o w autobusach. Jego autobus wjechał na teren jakiejś strefy zamkniętej, silnie zalesionej. Pojedynczo byli wprowadzani do jakiegoś solidnego, murowanego budynku jednopiętrowego o rozbudowanej piwnicy, do której trzeba było zejść wąskimi, krętymi schodami, na których już czuć było smród stęchlizny. Michał podał na polecenie dane, stopień, oddał pas oficerski. Dwie pary silnych rąk pchnęły go w głąb piwnicy, za żelazne, masywne drzwi, gdzie znajdował się jakby korytarz z szeregiem załomów. Idąc niepewnie w nieznane, w słabym świetle żarówki, nie zauważył stojącego za jego plecami, za jednym z załomów mężczyzny w skórzanej cyklistówce, w okularach lotniczych, ubranego w skórzany fartuch i skórzane rękawice, który trzymał w ręce pistolet. Huk wystrzału i podłoga zatrzęsła się pod Michałem. Tępy ból w potylicy, zdziwienie, dlaczego, czy to już, wszystko ma się zakończyć tu i teraz w tej piwnicy na zawsze…spadanie… ciemność…niebyt. Borys Iwanowicz Woronow, później słynny kat NKWD, dopiero wprawiał się w nowej roli i strzał, który oddał w kark Polaka nie spowodował jego natychmiastowego zgonu. Ciężko ranny Michał stracił przytomność. Jego ciało przeniesiono do innego pomieszczenia, bez sprawdzania, czy żyje jeszcze, a stamtąd przez zsyp przeciągnięto je na zewnątrz budynku, gdzie trafiło na kłębowisko innych ciał na pace ciężarówki, która po skompletowaniu pasażerów, wyruszyła do dołów śmierci w pobliskim lesie. Zwłoki układano warstwami, w mundurach, bez przeszukiwania. Niemcy na pewno nie pozwoliliby na takie marnotrawstwo, a tak błędy czekistów musiała później naprawiać komisja Burdenki. Ciało Michała trafiło na ostatnią warstwę górną, którą należało już tylko przysypać ziemią. Sasza i Kola odpowiedzialni za zasypywanie wypili tego dnia sporo wódki i popsuli spychacz, który bardzo ułatwiłby im zadanie. Dowódca kazał im wykonać tę mozolną pracę ręcznie, strasząc jednocześnie sądem polowym za dywersję i sabotaż. Zmierzchało się już kiedy Sowieci opuścili leśną polanę. Dzień był typowo wiosenny, po lesie rozchodziły się zapachy budzącej do życia przyrody, nie było jeszcze czuć trupiego, mdławego odoru. Powoli polanę z dołami śmierci zaczęła wypełniać mgła, charakterystyczna w tym regionie o tej porze roku. Późnym wieczorem doktor Michał Paśnicki odzyskał przytomność i poczuł, że się dusi, że coś nieludzko ciężkiego go przygniata, a temu wszystkiemu towarzyszył potworny ból karku oraz głowy. Jego ręce nie były skrępowane drutem kolczastym, tak ja to czyniono później wobec innych oficerów. Nieludzkim wysiłkiem woli zaczął rozgartywać nieubitą ziemię wokół siebie, kierując się ku górze i udało mu się po kilkunastu minutach wypełznąć z jamy na polanę. Mgła już ustąpiła. W międzyczasie dwukrotnie stracił przytomność. Jeszcze jako małe dziecko topił się w jeziorze i ta trauma bardzo przypominała mu obecną sytuację. Czołgając się dotarł do skraju polany. Dotknął twarzy i poczuł zaschniętą krew oraz poszarpane brzegi rany na policzku, pluł skrzepami krwi, elementami tkanki kostnej, odłamkami zębów. Noc był ciepła i gwiaździsta. Po raz pierwszy w życiu nie widział co robić, leżał tak bez ruchu na radzieckiej ziemi, w nieznanym mu lesie, ciężko ranny. Zapamiętał jedną z rad matki, która mówiła mu, iż jeśli wszystko zawiedzie, trzeba się modlić. I Michał zaczął się modlić słowami, które po raz ostatni wypowiadał jako dziecko. Nie mógł mówić, jego modlitwa rwała się i cichła w ustach człowieka okaleczonego: ,,Ojcze Nasz…, Zdrowaś Mario…”. Wtem zdało mu się, że widzi gdzieś pomiędzy drzewami jakaś poświatę, która się do niego zbliżała. Nieporadnie, niczym robak on też pełzł w jej kierunku. Poświata zaczęła przybierać kształt ludzkiej postaci. Michałowi udało się dotrzeć do wielkiego, omszałego głazu, ostatkiem woli przeniósł ciężar ciała na kolana, ręce zaś złożył jak do modlitwy i oparł na krawędzi kamienia niczym w kościelnej ławce. Na szczycie głazu dostrzegł postać, którą dobrze znał i tyle lat ignorował – Matkę Boską Ostrobramską. Była jeszcze piękniejsza niż na obrazie w wileńskiej świątyni. W jednej chwili runął hołdowany wiele lat przez niego racjonalistyczny obraz świata. Poczuł wszechogarniającą go miłość. Teraz wiedział, którą drogą ma pójść na rozdrożu, a gdy wykonał znak krzyża, który był pierwszym krokiem na tej drodze, pojął w lot jak należy udowodnić hipotezę Riemanna. Oparł się na dłoniach i skonał. Rankiem enkawudziści dokonali odkrycia, iż ktoś wydostał się z dołu śmierci. Sasza i Kola spoczęli z kulami w głowie na samym dnie nowego dołu śmierci. Nie mogli przecież w taką wiedzą trafić do łagru, a NKWD nie tolerowała partactwa. Sprowadzono psy i jedną kompanię z brygady Wojsk Wewnętrznych do przeczesywania lasu w poszukiwaniu zbiega. Niepotrzebnie, gdyż ciało Michała znajdowało się bardzo blisko polany w pozycji klęczącej u stóp głazu, z rękami złożonymi do modlitwy. Kapitan Woroszylski z NKWD, który odsunął Saszę i Kolę od tak ważnych zadań, przyjrzał się twarzy Michała i zobaczył na tym okaleczonym licu wyraz spokoju, spełnienia, radości, a nawet zadowolenia. Nic z tego kompletnie nie rozumiał. Głupi Polaczek, tak wtedy pomyślał, my ich tłuczemy jak muchy, a oni się jeszcze uśmiechają. Co za naród. Kiedy już jako generał KGB w stanie spoczynku umierał na raka płuc w klinice rządowej w Moskwie, wieczorem 23 lipca 1971 roku, wiedział co tak uspokoiło i ucieszyło doktora porucznika Michała Paśnickiego.
KONIEC
autor: Andrzej Lebiedowicz
ostatnia modyfikacja: 2014-05-09
Ta praca należy do kategorii:
Komentarze (1):
Bardzo ciekawe opowiadanie. Wielowątkowość stanowi tu ogromny potencjał, stąd przyznam sie szczerze, że chciałabym przeczytać taką powieść. Świat matematyki i słynnej hipotezy Riemanna. Zdaje się, że do dzisiaj nie udowodnionej. Liczby pierwsze, zespolone. Swego rodzaju wiedza tajemna, podporządkowanie życia rozwiązaniu zagadki. Tak bym widziała pierwszą część. Wprowadzenie czytelnika w świat liczb i hipotezy. Następnie znów kolejny wielki temat, jakim jest wojna, działania NKWD - drugi wielki dział - bohater w zderzeniu z makabrą wojny. I trzeci równie ważny temat to religia, nawrócenie, które łączy się z udowodnieniem hipotezy Riemanna, po czym bohater umiera. Dramat jest znów taki... hmmm... indywidualny i ogólnoludzki, bo bohater traci życie, ale też zabiera ze sobą rozwiązanie zagadki. Choć to może być drugorzędne, bo w końcu on osiągnął swój życiowy cel. No i postać kata, to też bardzo ciekawe. Podoba mi się bardzo ujęcie historyczne i wiarygodność. Przy okazji lektur dotyczących Holocaustu, naczytałam się o ludziach postrzelonych, którzy odzyskiwali przytomność w masowym grobie. Nadzy, zakrwawieni i oblepieni ziemią docierali do wiosek, szukając pomocy, której wielokrotnie im odmawiano. Brali ich za zjawy, postacie całkowicie nierzeczywiste. Był też chyba dosyć dobry artykuł Leociaka. Chyba pt. Wyjście z grobu.