Klub Literacki RUBIKON
Klub Literacki RUBIKON

Pedagog

                                         Pedagog

            Silne, dobrze wymierzone uderzenie pięścią jak ze stali pozbawiło na moment świadomości  podporucznika ,,Kruka”. Padając z drewnianego stołka zdążył jeszcze uderzyć głową o ścianę. Śledczy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Chełmie nie miał czasu tej nocy. Bolesny kopniak wymierzony w okolice wątroby był dotkliwy i otrzeźwiający. ,,Kruk” ciężko westchnął i z nieskrywaną nienawiścią w oczach spojrzał na kapitana Martyniuka. Powoli wgramolił się na stołek, głowa opadła mu ciężko na pierś, ręce bezradnie opadły wzdłuż tułowia. Światło lampy ustawionej w centralnym punkcie biurka ubeka natrętnie wdzierało się pod półprzymknięte, nabrzmiałe od niewyspania powieki, cztery doby nieprzerwanego konwejeru zrobiły swoje. ,,Kruk” był na skraju wytrzymałości psychicznej. Pokój mieszczący się na pierwszym piętrze ubeckiej katowni był cały wypełniony: siwym dymem kiepskiej jakości machorki, potu bitego i bijącego, strachu oraz obopólnej nienawiści. Podporucznik Madecki bardzo żałował, że nie wyciągnął zawleczki z granatu, gdy pierścień obławy wojsk KBW zaciskał się wokół miejsca postoju jego drużyny w chełmskich lasach. Tylko on dał się wziąć żywcem do niewoli. Chciał żyć, bo miał dla kogo żyć, dla żony, dla nienarodzonego dziecka. Postanowił, że wszystko wytrzyma…dla nich…nikogo nie wyda, tajemnic oddziału nie zdradzi, przysięgi wierności nie złamie. Żadna matka nie będzie przez niego płakać, żaden ojciec nie będzie z bezsilności zaciskać pięści. Kapitan Martyniuk, ideowy komunista, jeszcze przedwojenny, były nauczyciel gimnazjum, miał dobrych pedagogów w szkole NKWD w Kujbyszewie. Ci ludzie wiedzieli jak rozwiązywać języki, jak łamać ludzi…na całe życie. ,,Kruk” dostał niesamowitą ilość ciosów, wyrwano mu paznokcie, wsadzano ołówek do ucha, gaszono na nim papierosy, podpalano włosy na głowie, podtapiano w wannie, wbijano igły pod paznokcie, podwieszano pod sufitem za ręce wykręcone do tyłu…W ciągu tych paru dni stał się wrakiem człowieka, resztki jego kruczoczarnych włosów stały się siwe. Zaciął się w sobie i nic nie powiedział. ,,Kruk” przystępując do oddziału partyzanckiego majora ,,Kowala” popełnił jeden błąd założył rodzinę, to było jego najsłabsze ogniwo w mechanizmie obronnym. Ubekom udało się ją wytropić i przyprowadzi lido katowni tą brzemienną kobietę, znajdującą się w siódmym miesiącu ciąży. Zosia Borzęcka została wprowadzona do gabinetu kapitana Martyniuka. Wcześniej ,,Krukowi” skuto z tyłu ręce kajdankami, a za jego plecami usiadło dwóch młodych ubeków z pepeszani. Kiedy zawiódł wariant siłowy Martyniuk postanowił rozwiązać problem psychologicznie. Kapitan podszedł do żony ,,Kruka” i złapał ją brutalnie za włosy, aż krzyknęła z bólu. Madecki odruchowo próbował poderwać się ze stołka, ale dwie pary stalowych rąk powstrzymały go przez tym. Był bezsilny. Łzy napłynęły mu do oczy, po raz pierwszy w śledztwie prowadzonym przez kapitana Martyniuka. Ubek sięgnął po gumową pałkę długości około osiemdziesięciu centymetrów, w kolorze czarnym, znalezioną po wyzwoleniu w miejscowej siedzibie gestapo. Spokojnym, ale stanowczym głosem zapytał się więźnia, czy ma zadać pierwsze uderzenie w brzuch z płodem, z prawej, czy może z lewej strony; po czym ręka uniosła się w geście zamachu. Podporucznik ,,Kruk” nie chciał by na jego nienarodzone dziecko padały razy, ono nie było niczemu winne, nie zasłużyło sobie na takie potraktowanie. Przedłużającą się chwilę ciszy i wahania przerwało uderzenie pałki o blat biurka, Martyniuk nie miał tej nocy czasu, śpieszył się do kochanki i stopień jego irytacji wzrastał. Madecki zgodził się na współpracę: wydał wszystko co wiedział o oddziale, uzbrojeniu, kryjówkach, kontaktach, funduszach, łącznikach, hasłach… Oddział majora ,,Kowala” przestał istnieć. Niedobitki broniły się jeszcze do wiosny 1949 roku. Ludzie cienie, żyjący nadzieją na wybuch III wojny światowej pomiędzy Zachodem i ZSRR, nie doczekali się wolnej Polski. Tropieni jak zwierzyna, opluci przez propagandę prosowiecką, wykruszali się. Ludzie – duchy jak o nich mawiano, powoli stawali się przeszłością, dogorywającymi majakami Polski przedwojennej. Nie pasowali do nowej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. W mateczniku Polski lubelskiej, gdzie ogłoszono Manifest PKWN-u w dniu 22 lipca 1944 roku, byli tępieni bez litości, za wszelką cenę, ich katom cel uświecał środki.

**********

         Bolesław Madecki doczekał narodzin swojego jedynego syna – Romana. Jego żona Zofia zmarła przy porodzie. Dzieckiem zajęła się jej siostra – Eugenia. Dziecku z obawy o represje nie nadano nazwiska ojca. Kiedy ojciec siedział w więzieniu we Wronkach, mały Romek chodził w każdą niedzielę z ciocią Gienią na cmentarz do mamusi. Madeckiego zwolniono z zakładu karnego dopiero latem 1954 roku. Wrócił do Chełma, ci których zdradził już nie żyli, albo po odsiadce wyruszyli z przetrąconymi karkami na ziemie odzyskane, by zgubić za sobą trop bezpieki i zacząć nowe życie. Podporucznik ,,Kruk” znalazł pracę w młynie parowym jako pracownik fizyczny. Mimo, iż miał jeszcze pełną przedwojenną maturę,  nigdzie nie było dla niego pracy. Harując od rana do nocy nie narzekał na swój los. Chciał ciężką fizyczną pracą odkupić swoje winy, ale tak naprawdę nie wiedział jak to zrobić. Miał złamany kręgosłup moralny. Zaczął pić. Wódka dawała mu chwilowe zapomnienie. Znalazł się na drodze do zatracenia. Dawne samodoskonalenie zastąpiła autodestrukcja. Przestał czytywać ,,O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza Akempis. W więzieniu tak książka dodawała mu otuchy, teraz widząc dobrobyt nowych panów, przestawał ją rozumieć.  Syna widywał ukradkiem, bał się, że gdy oficjalnie będzie starał się eksponować swoje ojcostwo, aparat państwowy obierze mu syna i umieści je w domu dziecka. Ciocia Eugenia nigdy nie powiedziała mu historii rodziców, tego co wydarzyło się pewnego wrześniowego wieczoru 1948 roku w budynku zajmowanym przez funkcjonariuszy UBP. Romek podrósł i poszedł do szkoły. Tam dowiedział się o reakcjonistach i bandytach leśnych, mordujących za amerykańskie dolary. Od tej pory czuł jeszcze większą pogardę do swojego ojca, który śmierdział ,,wódką” i podczas ukradkowych spotkań głównie nic nie mówił, tylko patrzył na niego z jakimś dziwnym wyrazem twarzy, ni to z wyrzutem ni to z miłością. W roku 1956 w kraju nastała pewna odwilż, formowała się małą stabilizacja, Gomułka wzbudził w ludziach nadzieję na zmiany. Major Martyniuk został zwolniony ze Służby Bezpieczeństwa. Formalnie nie postawiono mu zarzutu brutalizacji postępowań wobec członków podziemia w okresie odbudowy państwa. Nie mniej jednak aparat nie potrzebował go już, tortury fizyczne i psychiczne powoli były zastępowane finezyjnymi metodami oplatania figurantów siecią tajnych współpracowników, którzy odgrywali istotną rolę w grach operacyjnych. Major Martyniuk znał jeszcze wielu ustosunkowanych towarzyszy w Chełmie i jako człowiek w sile wieku postanowił wrócić do dawnego zawodu nauczyciela. Zatrudnił się w Liceum im. II Armii Wojska Polskiego i uczył historii. Wkrótce stał się wybitnym pedagogiem. Jak nikt, potrafił rozpalać w uczniach żar poszukiwania wiedzy. Z własnej inicjatywy założył kółko historyczne poświęcone historii miejscowego ruchu komunistycznego, zmaganiom Armii Ludowej i Gwardii Ludowej z okupantem. Jego najpilniejszym uczniem został Roman Borzęcki. Major Martyniuk nie kojarzył jego rodziców, nie miał własnego syna, więc przelał na niego wiele pozytywnych uczuć. Chłopiec miał fenomenalną pamięć do dat, wydarzeń, nazwisk świetnie kojarzył, marzył o studniach ma Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Maturę 1968 roku zdał ze wszystkich przedmiotów celująco. W czerwcu 1968 roku profesor Martyniuk został uhonorowany medalem Ministerstwa Edukacji Narodowej dla Nauczyciela Wyjątkowego I stopnia. Uroczyste wręczenie uświetnił nawet przyjazd do Chełma Ministra Edukacji Narodowej. Romek był w delegacji szkoły, która gratulowała pedagogowi wspaniałych osiągnięć. Wieczorem zaplanowano wspaniałą uroczystość w hotelu ,,Klaudia”.

**********

         W czasie, gdy podporucznik Madecki coraz bardziej się upadlał, oddawał nałogowi alkoholowemu, szukał niepamięci; jego kat prowadził badania nad genealogią swojej rodziny, sięgał głęboko w przeszłość. Wertując księgi parafialne, archiwa dotarł do przodka o nazwisku Jędrzej Bartoszewski. Tenże obywatel miejski zamieszkiwał na początku osiemnastego wieku we Włodzimierzu Wołyńskim. Roku pańskiego 1718 w mieście wybuchła zaraza. Morowe powietrze uśmierciło znaczną ilość mieszkańców. Dżuma nie miała litości dla mieszczan. Ciała chorych, w okolicach pachwin pokrywały się wielkimi wrzodami, gorączka odbierała chęć do trwania w półśnie na tym łez padole, szaleństwo lęgło się w umysłach chorych. Umierały całe rodziny, ulice. Zaraza sprawiedliwie odbierała życie. Powstały specjalne grupy złożone z mieszczan, tych jeszcze zdrowych, które zajmowały się usuwaniem i grzebaniem trupów, kadzeniem siarką ich domostw, oznaczaniem drzwi domostw zadżumionych znakiem krzyża oraz napisem ,,Boże zmiłuj się nad nami”, dostarczaniem chorym żywności. Kostucha ominęła dom Jędrzeja Bartoszewskiego. Obywatel ten trudnił się fryzjerstwem. W czasach przed zarazą ten znany włodzimierski golibroda, balwierz i cyrulik nie mógł narzekać na klientelę, ale w okresie panowania pani dżumy utracił zajęcie. Morowe powietrze idąc ze wschodu zatrzymało się na Włodzimierzu Wołyńskim. Wokół miasta obowiązywał kordon, zakazano mieszczanom opuszczania miasta i rozprzestrzeniania zarazy. Pewnej mglistej nocy Jędrzej Bartoszewski spakował sakwę z przyborami fryzjerskimi, nawet nie pożegnał się z żoną oraz dziećmi i wymknął się z miasta. Udał się na zachód w poszukiwaniu klienteli. Wędrował przez Głuszów, Walentyn, Bogucin, Karnaki, Nidę, Domaszew, Rymanów… W każdym z tych miasteczek świadczył swe usługi. Udało mu się zarobić sporo pieniędzy, które skrzętnie ukrywał w skrytkach po drodze. Miał mapę tych wszystkich miejsc zaszytą w połę płaszcza. Zakładał, że gdy będzie wracał do Włodzimierza Wołyńskiego, wówczas zbierze swój porozrzucany skarb w całość. Jego organizm musiał być uodporniony na dżumę, nie dosięgły go nigdy objawy dżumy. Jednakowoż wszędzie, gdzie się pojawiał, po tygodniu od wyjazdu, miasteczko opanowywała zaraza. Ci wszyscy, którzy przeżyli jej atak skojarzyli postać fryzjera z Włodzimierza Wołyńskiego. Razu pewnego, gdy wracał już do domu, tą samą trasą, tyle że w odwrotnym kierunku, na jednym z gościńców dopadła go tłuszcza z Bogucina. Na jego głowę spadły kije, drągi, pałki. Kiedy upadł, bito go, aż przestał oddychać. Rodziny ofiar dżumy obłożyły jego ciało wiązkami chrustu i spaliły zwłoki. Później szczątki golibrody zakopano na drodze, by każdy wędrowiec mógł po nich stąpać…

                                **********

         W maju 1968 roku Witold Madecki znajdował się już w ostatnie fazie choroby alkoholowej, trafił do szpitala i  podłączony do aparatury podtrzymującej tlące się w nim jeszcze jakimś cudem życie, oczekiwał na śmierć. Niczego bardziej nie pragnął. Marskość wątroby była tak zaawansowana, iż żaden chirurg nie podjął się operacji pacjenta. Duże dawki morfiny łagodziły ból. Madecki nie wiedział, czy jest dzień, czy noc. Trwał w jakimś dziwnym półśnie, śnił na jawie, rozmawiał z majorem ,,Kowalem”, gładził po włosach Zosię, szykował się na akcję z ,,Małym”, ,,Tygrysem”, ,,Lotką” i ,,Szarym”… Pewnego razu na łożu śmierci odwiedziła go siostra zmarłej żony. Poprosił Eugenię o przekazanie synowi, że bardzo pragnąłby się z nim widzieć po raz ostatni. Prośbom umierających się nie odmawia. Romek Borzęcki znalazł chwilę czasu pewnego czerwcowego popołudnia, pomiędzy uroczystością szkolną, której punktem kulminacyjnym było uhonorowanie profesora Martyniuka, a balem szkolnym w hotelu ,,Klaudia”. Przysiadł na brzegu łóżka i usłyszał historię czterdziesto paroletniego starca dogorywającego na szpitalnym łóżku. Ojciec opowiedział mu o przedwojennej Polsce, konspiracji, okupacji, ciężkich powojennych latach, ciężkim śledztwie, wyborze jakiego musiał dokonać w ubeckiej katowni, więzieniu we Wronkach, alkoholizmie, którym postanowił się ukarać za zdradę. Długo mówił o kapitanie Maryniuku z UBP i jego metodach. Romek płakał, wył, na zakończenie opowieści ojciec powiedział mu by uciekał za Zachód. Po wydarzeniach marcowych zaczęto oczyszczać kraj z elementów semickich. Babka Romka ze strony ojca nosiła panieńskie nazwisko Rottman, zaś jej ojciec był przechrztą z Wołynia. To mogła być dla niego szansa na nowe życie poza granicami kraju, który nie dawał gwarancji poznawania prawdy. Stary Madecki opadł z sił, wspomnienia bardzo go wyczerpały. Pożegnał się z synem, pocałował go w czoło i pobłogosławił prawą ręką. Zasnął znużony, a pół godziny później lekarz stwierdził zgon. Ciało przykryto białym prześcieradłem i ustawiono parawan.

**********

     Romek poszedł na cmentarz i długo się modlił przed grobem matki. Łzy kapały mu po twarzy… Wstał z kolan, otarł rękawem twarz i wiedział już co zrobi. Przestał być dzieckiem, stał się mężczyzną, dzisiaj dokonał wyboru, zdiagnozował u siebie czerwoną zarazę i się z niej uleczył. Udał się na ulicę Szkolną, gdzie często można było spotkać znienawidzonego przez okolicznych mieszkańców dzielnicowego – kaprala Motylewskiego, pogardliwie zwanego ,,Motylkiem”. Funkcjonariusz MO właśnie skręcił w ogródki działkowe. Romek szedł za nim powoli, po drodze znalazł kawałek metalowego pręta, ostatnie kilka metrów pokonał na palcach. Silne uderzenie w tył głowy pozbawiło milicjanta świadomości. Romek wziął od niego przypiętą do raportówki pałkę milicyjną. Schował ją w nogawce spodni, na prawej łydce. Później jak w transie udał się do hotelu ,,Klaudia”. Bal trwał w najlepsze, grono pedagogiczne wypiło już morze wódki. Profesor Martyniuk dumnie paradował z odznaczeniem Ministerstwa Edukacji Narodowej. Romek ukrył za maską powagi i szacunku wszystkie emocje, poprosił swojego mentora o rozmowę w bardzo poważnej, nie cierpiącej zwłoki sprawie. Pedagog nie mógł odmówić swojemu prymusowi. Miał do niego żal, że przyszedł tak późno. Wszędzie było gwarno, na dworze szalała gwałtowna, letnia ulewa. Udali się do piwnicy w hotelu, gdzie mogli bez świadków porozmawiać. Młody mężczyzna opowiedział staremu ubekowi  wszystko to co usłyszał od ojca. Szukał potwierdzenia, lub zaprzeczenia. Profesor nic nie mówił. W pewnym momencie uderzył go otwartą dłonią w twarz, mówiąc przy tym jak śmie kierować pod jego adresem takie zarzuty. Z oczu chłopca popłynęły łzy. Były major UB uśmiechnął się szyderczo i powiedział mu, że jest takim samym mazgajem jak jego ojciec - alkoholik.  Romek nie wytrzymał, pochylił się, jak przed atakiem, wyciągnął z ukrycia milicyjną pałkę i zaczął nią wściekle, na oślep okładać pedagoga. Celował w głowę. Atakowany upadł i nie próbował nawet się zasłaniać. Alkohol zrobił swoje. Wkrótce jego głowa mieniła się w krwawą miazgę. Jak wykazała sekcja, przyczyną zgonu były potężne krwiaki mózgowe oraz zachłyśnięcie się do płuc krwią z jamy gardłowo - nosowej. Lekarz sekcjonujący znalazł w ustach denata medal Ministerstwa Edukacji Narodowej dla Nauczyciela Wyjątkowego I stopnia. Niewątpliwie - Martyniuk przed śmiercią poznał jak smakuje sukces. W końcu w pewnym sensie był wyjątkowym pedagogiem…

                                **********

         Romek Borzęcki podobnie jak jego ojciec wiele lat temu, stał się ściganą zwierzyną. W całym kraju ścigały do szwadrony funkcjonariuszy MO i SB. On jednak jakby zapadł się po ziemię. W czasie ostatniej rozmowy z ojcem ten wyjawił mu sekret jedynej skrytki, której nie ujawnił kapitanowi UBP, gdzie znajdowało się trzy tysiące dolarów w  złocie. Romek odnalazł fundusze oddziału majora ,,Kowala” i udało mu się dotrzeć od Gdańska. Złoto pozwalało w socjalistycznej ojczyźnie na kupno wszystkiego i wszystkich. Niespostrzeżenie dostał się na statek ,,Olimpia” płynący do Szwecji, ukrył się w luku bagażowym i przedostał do wolnego świata. W Sztokholmie nawiązał kontakt z diasporą żydowską, zmienił nazwisko na Rottman i poprosił o pomoc. Wysłano go na studia do USA, które ukończył z wyróżnieniem. Po kilku latach uzyskał posadę na prestiżowym Uniwersytecie Harwarda. Z czasem profesor Roman Rottman stał się czołowym sowietologiem na Zachodzie, autorem słynnej ,,Antologii komunizmu”, laureatem licznych wyróżnień i odznaczeń, pedagogiem cenionym na całym świecie…

                                      KONIEC                           


autor: Andrzej Lebiedowicz
ostatnia modyfikacja: 2014-05-09




Ta praca należy do kategorii:




Średnia ocena pracy to:
Ilość głosów: 0

Zaloguj się aby mieć możliwość oceniania prac.



Komentarze (0):


komentarze  autor