Klub Literacki RUBIKON
Klub Literacki RUBIKON

Zielona Wróżka

                                                 Zielona Wróżka

         Brat Józef był zakonnikiem z zakonu franciszkanów, który pracował jako wolontariusz na Dziecięcym Oddziale Onkologicznym w Szpitalu Wojewódzkim w Lubinie im. Św. Jana Pawła II. Każdego dnia spotykał się z dziesiątkami dzieci, które na początku swojej drogi życiowej zostały naznaczone piętnem ciężkiej choroby, śmiertelnej wręcz. Wiele z nich zadawało mu pytania, na które nie umiał znaleźć odpowiedzi, a były to głównie pytania o miłosierdzie i omnipotencję Boską. Dzieci nie mogły pojąć, dlaczego miłosierny Bóg doświadcza je tak groźną przypadłością. Ich małe rozumy nie mogły też zrozumieć, dlaczego wszechmocny Bóg nie może je uzdrowić, a może tego nie chce. Pojawiały się myśli pełne zwątpień, a może Bóg nie jest taki miłosierny i wszechmocny, jak jest przedstawiany przez oficjalną naukę Kościoła. Bardzo często brat Józef nie mógł znaleźć odpowiedzi na te oraz inne pytania i bardzo z tego powodu cierpiał. Nierzadko spowiadał dzieci, które znajdowały się na przedsionku bramy życia i śmierci. Za każdym razem, kiedy słuchał ich cichych skarg miał łzy w oczach. Ich małe grzeszki były niczym w obliczu ciężaru grzechów jakich dopuszczali się dorośli. On sam po wielokroć nie mógł pojąć wyroków boskich. Pewnego razu na oddziale pojawił się chłopiec przywieziony z sierocińca, u którego zdiagnozowano nowotwór krwi – białaczkę. Na skuteczne leczenie było już za późno. Lekarze podjęli wprawdzie działania ukierunkowane na wdrożenie chemioterapii, ale nie odnosiła ona należytego skutku. Przy łóżku Witka pojawił się brat Józef. Wypowiedział do niego słowa pocieszenia, w które sam zbytnio nie wierzył. Nie mógł spojrzeć w te wielkie, nigdy nie mrugające oczy, skupił się na cienkich jak wierzbowe witki rączkach o zaciśniętych piąstkach, z żyłami prześwitującymi przez cienką jak pergamin skórę. Witek miał dwanaście lat, a wyglądał na zaledwie osiem. Chłopiec poprosił go o spowiedź, zaś franciszkanin nie mógł mu odmówić.

                                                 **********

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, mam na imię Witek i mam dwanaście lat, ostatni raz u spowiedzi świętej byłem dwa miesiące temu, w tym czasie Pana Boga obraziłem następującymi grzechami… - po czym zapadło milczenie.

- Tak słucham się, jakimi grzechami obraziłeś Pana Boga … nie wstydź się, powiedz, moje uszy już wiele słyszały... - spytał łagodnie i jednocześnie zachęcił zakonnik.

- Tak właściwie, to nie miałem okazji obrazić Pana Boga, leżę na łóżku podłączony do tej całej aparatury, jak nie śpię to się modlę, nie zwątpiłem, chyba nie mam żadnych grzechów na sumieniu… tak naprawdę chciałem z bratem porozmawiać, gdyż od kilku miesięcy męczą mnie wizje… mi się wydaje, że ja już kiedyś żyłem…- powiedział konfidencjonalnie, prawie szeptem chłopiec.

- To mogą być zwykłe koszmary, bierzesz dużo leków, twój organizm zmaga się z ciężką chorobą, taka jest chemia … zresztą wiara katolicka wyklucza wędrówkę duch, raz się rodzimy i raz umieramy, co innego religie wschodu… - głośno zastanawiał się brat Józef.

- Ja swoich rodziców w tym życiu nie znalem, zginęli jak miałem dziesięć miesięcy. Czołowe zderzenie z ciężarówką ze żwirem. Ojciec miał silny organizm, zmarł dwa tygodnie po matce. Tak mi później powiedzieli. Od kiedy pamiętam byłem w sierocińcu. Podczas tych wizji miałem wrażenie, że urodziłem się już siedemnaście lat temu, w Lubinie i miałem na imię Tomasz. Miałem dwóch braci … starszych. Mieszkaliśmy z rodzicami obok takiego kościoła z dwoma wieżami … białymi z niebieskimi witrażami. Mój ojciec z tamtego życia był bardzo religijny, pełnił nawet jakąś funkcję … może szafarza, nie wiem. Matka była bardzo mu podporządkowana, nigdy się nie sprzeciwiała. Nie broniła mnie. Mój ojciec z tamtego życia mnie bił…bardzo mnie bił, podejrzewał że nie jestem jego synem. Wiele razy chodziłem cały w siniakach, raz miałem złamaną rękę, moczyłem się w nocy … do dziś jak o tym wspominam, łzy napływają mi do oczu. Taki los zgotował mi własny ojciec. Pewnego wieczora, było to chyba w sierpniu, a ja miałem cztery lata, ojciec wrócił bardzo pijany, chciał żebym przyniósł mu kapcie w zębach, jak pies, przyniosłem mu je, a on wtedy złapał mnie za ubranie i rzucił z całej siły o ścianę. Pękła mi czaszka, doszło do poważnego uszkodzenia mózgu i przestałem oddychać. Z tego co pamiętam, ojciec bardzo się przestraszył tego co się stało. Zaniósł moje ciało ukryte w nylonowym worku i położył na zimnej posadzce. Wtedy jeszcze żyłem, może gdyby wezwano pogotowie, udałoby się mnie uratować. Skonałem w garażu. Chyba dobrze się stało. Tam czekało mnie tylko piekło. Budynek ten był nie do końca wykończony, część posadzki należało jeszcze wybetonować. Ojciec rozrobił zaprawę murarską i zalał moje ciało. Spocząłem w betonowym grobie. Wielokrotnie parkowało nade mną wielkie, czarne terenowe auto. Później ojciec zebrał całą rodzinę i kazał im nakłóć palce serdeczne, wyjął święty obrazek i każdy z nich musiał umoczyć święty obrazek w swojej krwi. Następnie ojciec spalił go i nakazał im wszystkim przysiąc, że w razie ujawnienia tajemnicy mojego zgonu, ich dusze skończą tak jak ten wizerunek świętego, strawione przez ogień piekielny. Po kilku godzinach rodzice powiadomili Policję, że zostałem porwany. Porywacze nigdy nie zażądali okupu, nigdy nie skontaktowali się z moimi rodzicami. Po roku sprawę zamknięto, a jako powód umorzenia podano niewykrycie sprawców przestępstwa. Ja tam wciąż leżę…

- To straszna historia, zapewniam cię to musiał być naprawdę bardzo straszny koszmar…- podsumował opowieść zakonnik.

- Proszę brata mnie się wydaje, że to się jednak wydarzyło. Jak brat jutro przyjdzie, to pokaże bratu rysunek tego kościoła, obok którego mieszkaliśmy.  Narysuję też garaż i miejsce, pod posadzką gdzie jestem pochowany… Niech mi brat obieca, że spocznę w normalnym grobie...

-Dobrze narysuj, na pewno przyniesie ci to ulgę, a dzisiaj idź już spać, ja twoje grzechy dawne i nowe odpuszczam ci i proszę o odmówienie litanii do Serca Jezusowego … Jutro przyjdę to jeszcze porozmawiamy o tym twoim przypadku…- powiedział brat Jozef, po czym pogłaskał chłopca po wymizerowanej twarzy i opuścił salę chorych głęboko poruszony. Tej nocy wiele myślał o całej sprawie, sen nie przychodził, a on błądził po zakamarkach swej duszy…

                                            **********

         Następnego dnia brat Józef pojawił się na dziecięcym oddziale onkologicznym wcześnie rano i wielkie było jego zdziwienie, gdy zauważył, że łóżko jego wczorajszego, małego rozmówcy jest  puste i starannie zaścielone. Od siostry oddziałowej dowiedział się,  że przed północą u chłopca pojawiła się silna zapaść, nerki przestały pracować, a po jakimś czasie dołączyły do nich inne narządy. Jeszcze zanim chłopiec stracił przytomność prosił, żeby przekazać zakonnikowi, że nie zdążył wykonać rysunków, ale brat Józef na pewno znajdzie to miejsce, musi znaleźć to miejsce. Chore dziecko zostało przeniesione na oddział wewnętrzny, wydawało się iż zażegnano niebezpieczeństwo, ale nad ranem na aparaturze medycznej rejestrującej poszczególne parametry fizjologii ciała, na ekranie monitorującym pracę serca pojawił się płaski, jednostajny wykres. Ciało chłopca zostało przeniesione do kostnicy. Brat Józef udał się do prosektorium i zdołał jeszcze udzielić chłopcu ostatniego namaszczenia. Winien był to zrobić wczoraj, ale nie  spodziewał się, iż przyszłe wydarzenia nabiorą takiego dynamicznego obrotu. Odchodząc z kostnicy zabrał rzecz należącą do dziecka – niewielką czerwoną opaskę, którą chłopiec nosił na swej pozbawionej owłosienia głowie. Wsunął niewielki przedmiot pod habit. Po ciężkim dniu udał się do klasztoru i nie wstępując do refektarza na wieczorny posiłek, udał się od razu do kaplicy, gdzie położył się krzyżem i długo modlił. Chłód posadzki przynosił mu ulgę. Nie zawsze był zakonnikiem. Dawno temu brat Józef był policjantem. Pracował w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy i wchodził w skład Archiwum X, zajmującego się rozwiązywaniem starych spraw sprzed lat. W pracy nierzadko sięgano po alkohol. Pewnego razu wracając z suto zastawionej imprezy potrącił staruszkę, która wyprowadzała psa na spacer. Uciekł z miejsca zdarzenia. Kobieta zmarła. Pech chciał, że w trakcie zderzenia z przeszkodą od jego samochodu odpadła tablica rejestracyjna. Lepszego dowodu winy już nie trzeba było. Zatrzymano go, trafił przed oblicze prokuratora, który zastosował wobec niego trzymiesięczną sankcję. Dyscyplinarnie usunięto go z szeregów Policji. Później odbyła się rozprawa sądowa, zapadł wyrok, osiem lat zakładu karnego. Całość wyroku odsiedział w jednej z placówek penitencjarnych na południu Polski. Jako były Policjant w zakładzie karnym przeszedł piekło. Z pomocą przyszedł mu wówczas kapelan więzienny, który pokazał mu, że jeszcze nie wszystko przed nim stracone. Doznał nawrócenia. Studiował teologię w warunkach więziennych. Po opuszczeniu murów więziennych wyjechał do Lubina, gdzie przystąpił do wspólnoty franciszkanów. Zaczął drugie życie i starał się nie wracać do demonów przeszłości. Jako brat Józef starał się odkupić swoje dawne winy, a z drugiej strony chciał pomóc. Witek poprosił go o pomoc, a on nie mógł nie spełnić jego ostatniej prośby. Sumienie nie pozwoliłoby mu na to.  Jeszcze w czasie pracy w bydgoskim Archiwum X wraz z kolegami sięgali po bardzo niekonwencjonalne metody, nawet jak na tamte czasy. W bardzo beznadziejnych sprawach zwracali się nawet w stronę parapsychologii. Sam brat Józef nawiązał kontakt z jasnowidzem z Mochowa, który miał niesamowity dar rozmawiania z duchami zmarłych oraz odnajdywania zwłok. Rysował mapy, które pozwalały ekipom poszukiwawczym dotrzeć do doczesnych szczątków jego rozmówców z transów. Słynny jasnowidz zdradził mu kiedyś tajemnicę swoich wizji. Do wywołania transu potrzebował dwóch rzeczy: szklaneczki Absyntu oraz jakieś rzeczy należącej do zaginionego lub zmarłego. Zielona Wróżka miała swój pokaźny udział w kształtowaniu się wizji. Ten wysokoprocentowy, kultowy już alkohol zawiera w swoim składzie artemisia absinthium, czyli piołun. Oprócz piołunu w skład tego napoju wchodzą także: anyż, koper włoski, a także hyzop. Słynna szmaragdowozielona barwa pochodzi od chlorofilu, czyli barwnika zawartego w roślinach, używanych do produkcji napoju. Ojczyzną piołunówki była Szwajcaria, zaś jej ojcem francuski lekarz i aptekarz – Pierre Ordinaire. Z czasem napój trafił do Francji, gdzie stał się ulubionym napojem paryskiej bohemy artystycznej. Absynt spożywano o określonej godzinie, zwanej zieloną godziną, czy o siedemnastej. Wielu artystów szukało w nim objawienia lub natchnienia. Pili go Paul Cezanne, Paul Varlaine, Chareles Baudelaire, Artur Rimbaud i wielu innych. Tajemniczy, gorzki napój pozwalał odkryć prawdziwą ,,istotę rzeczy”. Zawarty w nim tujom pomagał osiągać stany psychodeliczne, stany ekstazy, wywoływał halucynacje. Absynt można spożywać na kilka sposobów, wtajemniczeni stosują jeden z trzech rytuałów: ,,rytuał powietrza”, ,,rytuał ognia” lub ,,rytuał wody”.  Brat Józef udał się do swojej celi, zamknął drzwi od środka i sięgnął do płóciennej torby, którą zawsze nosił na ramieniu. Wyjął z niej butelkę Absyntu oraz czerwoną opaskę, którą nosił mały Witek. Nalał sobie do szklanki zielonego płynu. Wziął do ręki opaskę i zaczął nią wąchać, przykładać do czoła. Wypił jednym haustem całą zawartość szklanki. Od wielu lat nie pożywał alkoholu. Zapomniał już jak smakuje. Przyłożył opaskę do serca. W pewnym momencie w jego celi zrobiło się ciemno, a jemu zaczęło się zdawać, że jest jedynym widzem w wielkiej sali kinowej i ogląda jakiś materiał dokumentalny na potężnym ekranie. Zobaczył kościół, taki jak go opisał mały Witek, później zaczął obserwować jakiś dom wśród drzew, dostrzegł garaż i zobaczył jego wnętrze, jego uwagę przykuła posadzka, która w jednym jej fragmencie była bielsza. Na ścianie domu zobaczył numer ,,66”. Później sala kinowa zaczęła mu wirować przed oczami, celę wypełniło jasne światło. Sprawdził godzinę za zegarku. Była już druga. Szybko sięgnął po przybory do szkicowania i z pamięci narysował kościół oraz dom, a także na obrazie posadzki garażowej zaznaczył miejsce, które należało sprawdzić. Rankiem udał  się do brata furtiana, któremu pokazał obraz kościoła, a ten rozpoznał budowlę i powiedział, że jest to najprawdopodobniej kościół pod wezwaniem ,,Rozesłania Apostołów” na Węglinie.  Brat Józef udał się tam zaraz po śniadaniu i potwierdził niesamowitą zgodność. Później udał się na rozmowę z proboszczem tego domu bożego, wiekowym już księdzem Leonem Dąbrową. Duchowny otworzył się przed zakonnikiem i skojarzył postać szafarza, któremu porwano przed laty synka. Sam organizował wówczas czuwania i modlitwy w intencji odnalezienia dziecka. Nazywał się on Wojciech Domarecki i ksiądz miał nawet zapisany gdzieś jego adres. Szafarz mieszkał na ulicy Aleja Rzeszowska 66. Wszystko zaczęło pasować do tej układanki. Brat Józef odnalazł dom szafarza i tu również potwierdził zgodność. Przez kilka najbliższych dni obserwował dom Domareckiego i poznawał zwyczaje jego mieszkańców. Trzeciego dnia obserwacji ustalił, iż pomiędzy godziną dziewiątą rano i czternastą po południu nikogo nie ma na posesji. Zaopatrzył się w kilka narzędzi stanowiących podstawowy zestaw włamywacza oraz kilof o skróconym trzonku, po czym pojawił się od frontu posesji. Udało mu się wejść do garażu i rozpoczął oględziny betonowej posadzki. Odnalazł fragment, który go interesował, przeżegnał się i zaczął uderzać w obrane miejsce. Po kilku silnych uderzeniach zaczęły pękać pierwsze kawałki betonu. Serce biło mu w wielkim podnieceniu. Po chwili zauważył czarny worek, który przeciął scyzorykiem. Patrzył na niego pusty oczodół czaszki małego dziecka. Przeżegnał się po raz kolejny, po czym zmówił ,,Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie”. Sięgnął po telefon i drżącymi placami wybrał numer 112. Czuł jak ciężar spadł mu z piersi, spełnił ostatnie życzenie podróżnika w czasie i przestrzeni z zaświatów...

                                                        KONIEC              

 

 

 

 

 


autor: Andrzej Lebiedowicz
ostatnia modyfikacja: 2014-06-10




Ta praca należy do kategorii:




Średnia ocena pracy to:
Ilość głosów: 0

Zaloguj się aby mieć możliwość oceniania prac.



Komentarze (1):


1. 2015-10-13

"Wypowiedział do niego słowa pocieszenia, w które sam zbytnio nie wierzył." - w co zatem wierzył franciszkanin? czy odtąd Zielona Wróżka będzie mu towarzyszyć w życiu? Czy dusza chłopca pojawi się w kolejnym wcieleniu na ziemi? To niepokojące opowiadanie pozostawia wiele pytań. Ciekawa historia, opisana wartko, dzięki czemu dobrze się ją czyta.


Podpis: Aga Toya



komentarze  autor