Klub Literacki RUBIKON
Klub Literacki RUBIKON

Nielegalni

                                               Nielegalni

         Jacek Niewiadomski urodził się w stolicy swego ukochanego kraju – Warszawie. Od dziecka interesował się historią Polski i rodzinnego miasta, które Hitler i Stalin milczącym porozumieniem z 1944 roku skazali na zagładę. Rodzice Jacka poznali się w sierocińcu. Chłopiec nie znał swoich dziadków, niewiele też o nich słyszał. Niewiadomscy mieszkali w obszernym segmencie na Bemowie. Ojciec Jacka pracował w Departamencie Uzbrojenia Ministerstwa Obrony Narodowej, zaś jego matka była dyrektorem jednego z biur współpracy z zagranicą w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Niewiadomscy byli dumni ze swojego jedynaka. Rozpieszczali go do granic możliwości i nie szczędzili środków na jego edukację. Od dziecka zaszczepiali mu miłość do rodzinnego kraju. Pan Niewiadomski był wielkim pasjonatem militariów, sam nawet był prezesem i aktywnym członkiem grupy rekonstrukcyjnej Legionów Polskich. Z uwagi na swoją fizjonomię bardzo przypominał Józefa Piłsudskiego i każdego 11 listopada w święto odrodzenia Państwa Polskiego wcielał się w jego postać. Biła z niego charyzma. Matka Jacka miała niesamowity talent do języków iberoamerykańskich, oprócz pracy w MSZ-ecie przetłumaczyła na język  polski wiele pereł literatury południowoamerykańskiej. Ceniono ją niezwykle za oddawanie istoty rzeczy i stylu autorów. Niewiadomscy byli ponadprzeciętną polską rodziną, tworzyli elitę kraju. Pasją Jacka była historia, a ulubionym okresem średniowiecze, jeszcze w liceum zapowiadał się na świetnego mediewistę. Był laureatem wielu olimpiad na szczeblu wojewódzkim i krajowym, profesorowie z Uniwersytetu Warszawskiego wróżyli mu wielką karierę. Napisana jeszcze w szkole średniej książka pt. ,,Czas dżumy, czas śmierci” doczekała się kilkutysięcznego wydania i została okraszona pochlebnymi recenzjami w środowisku historycznym. W maju Jacek przystąpił do egzaminu dojrzałości. W pierwszym tygodniu czerwca uzyskał wyniki, które okazały się świetne, cały świat stał otworem przed młodym człowiekiem. W połowie czerwca pan Niewiadomski wrócił pewnego dnia dość późno. Czuć było od niego silną woń alkoholu, choć nigdy nie pił. Zamknął się w pokoju z żoną i długo rozmawiali. Następnego dnia po południu doszło do poważnej rozmowy z Jackiem, rozmowy która zmieniał całe ich życie...

                                                   **********

-         Jacku mamy ci do powiedzenia kilka bardzo ważnych rzeczy, wiemy że to może być dla ciebie wielki wstrząs, ale nie mamy innego wyjścia...- zaczął pan Niewiadomski i niepewnie spojrzał na żonę, która przytaknęła lekkim skinieniem głowy.

-         Aż zaczynam się bać...- powiedział beztrosko i na poły żartobliwie Jacek.

-         Zacznijmy od początku... Otóż nie masz na imię Jacek, tylko Siergiej...

-         Czy to, jakiś żart, a jeśli tak to w ogóle mnie nie śmieszy, tato co to za farsa...

-         Daj mi skończyć, a potem będziesz zadawał pytania, dobrze... więc masz na imię Siergiej Iwanowicz Połtorak...nie jesteś Polakiem, jesteś z krwi i kości Rosjaninem, ja i mama jesteśmy oficerami Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej, na marginesie oboje w stopniu pułkownika. Jesteśmy nielegałami, oficerami wywiadu, którzy nie korzystają z przykrywki dyplomatycznej. Zajmujemy się zbieraniem dla centrali informacji dotyczących działalności NATO w Europie Środkowej. Kilka dni temu Centrala postanowiła wycofać nas do Moskwy. Mamy dwa miesiące na załatwienie spraw bieżących i ewakuację do ojczyzny. Tam poznasz swoich dziadków...- powiedział rzeczowo pan Niewiadomski vel Iwan Połtorak.

-         Nie wierzę, to jest chyba jakiś sen, nie wierzę, jaja sobie ze mnie robicie, żart wam się udał, jestem przerażony, a teraz tato powiedz, że to był żart...

-         Sierjoża, uspokój się...- powiedziała pani Niewiadomska.

-         Nie mów tak do mnie, nigdy tak się do mnie nie zwracaj...- krzyknął Jacek.

-         Zachowaj spokój, bo wszyscy trafimy do więzienia – poprosił pan Niewiadomski.

-         Moi rodzice sowieckimi szpiclami, nie to nie może pomieścić się w mojej głowie. Jak  mogliście tak długo mnie okłamywać...- powoli bolesna prawda zaczęła docierać do chłopca.

-         Zrozum nas, byliśmy młodzi, chcieliśmy służyć krajowi, przeżyć jakąś przygodę, a wywiad zagraniczny nam to dawał... a później jak już weszliśmy w skórę tych Niewiadomskich, to już nie było odwrotu. Odwołanie nas przez centralę, to również było dla nas wielkie zaskoczenie. Nie mogliśmy ci tego powiedzieć wcześniej, sam wiesz jakie są dzieci, jak chlapią jęzorami, zdemaskowałbyś nas, naraził na niepowodzenie całą misję, nie mogliśmy na to pozwolić, teraz jesteś przynajmniej z założenia dojrzałym człowiekiem. Jeszcze może być całkiem dobrze, Rosja to kraj wielkich możliwości... – powiedział ojciec Jacka.

-         Nie przewidzieliście w tym wszystkim tylko jednego, że ja czuję się Polakiem, zostałem wychowany na Polaka, gardzę Rosjanami za krzywdy jakie wyrządzili narodowi w czasie całej historii, tato jak ty jako oficer rosyjskiego wywiadu, mogłeś zakładać mundur pogromcy bolszewików i tego 11 listopada i tego 15 sierpnia, w głowie mi się to nie mieści...to trąci najstarszym zawodem świata - rozpaczał Jacek.

-         Szpiegostwo to drugi najstarszy zawód świata po kurestwie, bardzo podobny do tego pierwszego, choć o wiele mniej w nim moralności, tak bym to ujął – powiedział cicho pan Niewiadomski.

-         Dlaczego nie powiedzieliście mi o tym wcześniej...- pytał natrętnie Jacek.

-         ...bo chcieliśmy cię chronić – powiedziała pani Niewiadomska.

-         ...gówno prawda, chcieliście chronić wasze dupy, sowieckie szpiony, nienawidzę was –powiedział wzburzony Jacek i wybiegł z domu. Musiał się przejść, zbyt wiele emocji jak na jeden dzień. Musiał wychodzić całą złość. Nie widział już kim jest i co ma zrobić. Biologicznie był Rosjaninem, ale mentalnie był Polakiem. Jak rodzice mogli mu to zrobić. Zakamuflowali się znakomicie. Sobowtór Piłsudskiego agentem. Naczelnik pewnie się tam w grobie przewraca. Jeśli Polska została tak zinfiltrowana przez rosyjskie służby specjalne, to marne mogą być jej losy. Korciło go, żeby pójść do siedziby Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i powiedzieć smutnym panom smutną prawdę, którą usłyszał przed chwilą o rodzicach. No tak miałby problem z głowy, ale swoim postępkiem przyćmiłby zapewne wyczyn słynnego sowieckiego kapusia Pawki Morozowa, który zadenuncjował swojego ojca, on by go przebił dodając gratis matkę. To wszystko była jakaś paranoja. Wszedł do pierwszego lepszego baru i zamówił dwie setki wódki, wypił bez zakąszania i zapijania. Pije jak prawdziwy Ruski, po męsku, pomyślał sarkastycznie Jacek. Zapłacił i wyszedł. Stres go nie opuszczał. Chodził po ulicach Warszawy bez celu. Jego ukochane miasto, dom, miały się wkrótce stać dla niego obcymi miejscami. Gorszego prezentu z okazji zdania egzaminu dojrzałości nie mógł sobie wyobrazić. Wstąpił do kolejnego baru i zamówił kolejne dwie setki czystej. Wypił jak poprzednie i udał się bez celu na ulicę Grzybowską. Gdyby wiedział, co tego dnia szykuje mu los, nie wychodziłby cały dzień z domu. Tego bowiem dnia gang ,,Lewego” postanowił dokonać napadu na konwój odbierający pieniądze z banku ,,PRO”. W grę wchodziło dwa miliony EURO. Przy takich pieniądzach życie ludzkie zaczyna tracić gwałtownie wartość. Są tacy, którzy mogą się nie zawahać je odebrać. ,,Lewy” wraz z ,,Benym”, ,,Kotkiem” i ,,Jojo” sterroryzowali czterech konwojentów i ich rozbroili. Pech chciał, że Jacek Niewiadomski przechodził bez celu obok miejsca napadu. Znalazł się w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwej porze. Czasami tak bywa. W odruchu bezwarunkowym sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki po telefon by zadzwonić na Policję. Bandyci zinterpretowali to jako sięganie po ukrytą broń. ,,Lewy” trafił go z dwudziestu metrów w skroń. Nie męczył się w ogóle, tak powiedział później Policjant z Wydziału Terroru Kryminalnego Komendy Stołecznej Policji w Warszawie do rodziców chłopca. Jeden z ochroniarzy rzucił się na ziemię i z porzuconego nieopodal pistoletu postrzelił, jak się później okazało śmiertelnie ,,Kotka” w brzuch. ,,Jojo” i ,,Beny” praktycznie rozstrzelali ochroniarzy. Strzelali by zabić. Być może, gdyby Jacek się wtedy nie napatoczył, obyłoby się bez ofiar. Nikt nie chciał być przecież bohaterem. Słabo im za to płacą. ,,Lewy” załadował ciało ,,Kotka” do jednego samochodu  i odjechał trasą przez Bartoszów do małego gospodarstwa pod Wyszkowem, gdzie mieli dziuplę. Złapano go tydzień później na Śląsku u konkubiny. ,,Beny” i ,,Jojo” wzięli walizki z pieniędzmi, umieścili je w bagażniku i udali się trasą przez Serokomlę do dziupli pod Wyszkowem. Policja ich nie złapała, nie dotarli też do umówionego miejsca, nie odbierali telefonów, pozostawali poza zasięgiem. Rozpłynęli się w powietrzu wraz z dwoma milionami EURO. Oszukali ,,Lewego”. Teraz pewnie byli milionerami, gdzieś daleko, gdzie nie ma ekstradycji do małego kraju w sercu Europy.

***********

         Z dnia na dzień ,,Lewy” stał się najbardziej znanym gangsterem w kraju, chronionym przez Wydział Bojowy Biura Operacji Antyterrorystycznych. Na przesłuchania przewożono go w konwojach złożonych z kilku samochodów, przy czym niewiadomo było, w którym znajduje się bandyta. Bano się odbicia ze strony pozostałych członków jego gangu. ,,Lewy” stanął pod zarzutem udziału w zorganizowanej grupie przestępczej o charakterze zbrojnym oraz zabójstwa w związku z rozbojem. Sprawa bardzo szybko trafiła na wokandę. Centrala pozwoliła Niewiadomskim  na jeszcze półroczny pobyt na placówce. Nie opuścili żadnej z rozpraw. Z nienawiścią patrzyli bandycie prosto w oczy. Nigdy nie przegrywali pojedynku wzrokowego z ,,Lewym”. Małżeństwo wywiadowców poprosiło Centralę o pomoc w eliminacji bandyty. Moskwa odmówiła. Niewiadomski uważnie słuchał relacji ,,Lewego” na temat trasy, którą pojechali ,,Beny” oraz ,,Jojo”. Trasa na Wyszków przez Serokomlę jest wymagająca, wąska, ma wiele zakrętów, a poza tym wiedzie przez wyludnioną okolicę. Pewnej soboty pan Niewiadomski wsiadł do swojego Nissana i postanowił przejechać trasę, w którą udali się bandyci z łupem. Jakieś pięć kilometrów za Serokomlą, a piętnaście przed Wyszkowem,  za bardzo ostrym zakrętem zauważył za poboczem łąkę, na której znajdował się zapuszczony staw. Pewna myśl przyszła mu do głowy. Pojawił się tam w niedzielę wcześnie rano, około godziny trzeciej ze sprzętem do nurkowania. Jako oficer wywiadu i były żołnierz Specnazu był przeszkolony w tym zakresie. Zanurkował  i na środku stawu odnalazł Volkswagena Passata ułożonego na dachu, który dla ,,Benego” i ,,Jojo” stał się ich grobowcem. Bandyci jechali zbyt szybko, wypadli z trasy i zatonęli w stawie. Pan Niewiadomski pozostawił ich ciała w spokoju. Wziął tylko z bagażnika dwie pokaźne walizki. Jeszcze tej samej niedzieli Niewiadomscy stali się milionerami. W poniedziałek zapadł nieprawomocny wyrok dożywotniego pozbawienia wolności dla ,,Lewego”. Pod eskortą przetransportowano go z Rakowieckiej do Zakładu Karnego w Wołowie.   Rosyjski wywiadowca po kilku dniach dzięki pomocy kolegi z rezydentury nawiązał kontakt z grupą islamską działającą na terenie południowej Polski. Udało mu się nabyć odpowiednią dawkę radioaktywnego Polonu. Odbywający karę na terenie zakładu karnego w Wołowie, członek ,,Brygad Męczenników Alego Hassna Salameha” pełniący funkcję kalifaktora odpowiednio przyprawił ulubiony gulasz ,,Lewego”. Bandyta umierał przez trzy tygodnie, tak samo jak były agent FSB Litwinienko w 2006 roku. Polski wynalazek pomógł rosyjskim agentom pomścić jedynaka, który całe swoje zaledwie dziewiętnastoletnie życie myślał że jest Polakiem, a Rosjaninem był tylko przez kilka godzin. W ciągu dwudziestu jeden dni agonii ,,Lewy” z postawnego mężczyzny o bujnej czuprynie stał się łysym starcem, wycieńczonym i chudym. Z obawy przed promieniowaniem jego ciało poddano kremacji, a miejsce pochówku zostało utajnione. Państwo Niewiadomscy przez dwadzieścia jeden dni śledzili każdego ranka zdjęcia publikowane przez tabloidy i z radością komentowali pogarszający się stan zdrowia bandyty. W dniu śmierci ,,Lewego” napili się słynnej moskiewskiej wódki ,,Stolicznaja”. Jackowi na pewno by smakowała...

                                               ***********

         Małżeństwo Połtoraków nie wróciło na polecenie Moskwy do Centrali. Zwolnili się ze służby bez pytania kogokolwiek o zgodę. Dzierżąc walizkę z milionem EURO wyjechali do jednego z krajów południowoamerykańskich, gdzie zakupili mały domek na oceanem. Pułkownik Połtorak chodził o poranku na ryby, długo spacerował po piaszczystej plaży, zaś pani pułkownik Połtorak wieczorami siadywała na drewnianej werandzie z widokiem na ocean i przy zachodzącym słońcu, czytywała w oryginale ,,Sto lat samotności” Marqueza. Im bez Jacka zostało tych lat już trochę mniej...ale wciąż były to lata wypełnione samotnością...

                                                       KONIEC                                         


autor: Andrzej Lebiedowicz
ostatnia modyfikacja: 2014-06-11




Ta praca należy do kategorii:




Średnia ocena pracy to:
Ilość głosów: 0

Zaloguj się aby mieć możliwość oceniania prac.



Komentarze (1):


1. 2014-06-13

Ciekawe są Pana opowiadania. Z zaciekawieniem je czytam. Inni pewnie też.


Podpis: : )



komentarze  autor