Klub Literacki RUBIKON
Klub Literacki RUBIKON

Szczury

                                               Szczury

         Jarek Kamiński był młodym, dobrze zapowiadającym się bokserem wagi półciężkiej. Imponował kibicom sportowym szybkością i techniką. Szybko piął się po szczeblach zawodniczej kariery. Po zdobyciu Złotych Rękawic Warszawy zaproponowano mu udział w bardziej opłacalnym przedsięwzięciu, w walkach MMA. Chcąc pomóc finansowo schorowanej matce zaczął trenować mieszane sztuki walki i wkrótce okazało się, że ma niespotykany talent, wygrywał przed czasem, pokonywał nawet o wiele większych przeciwników. Pewnego razu na treningu odwiedził go człowiek gangstera o pseudonimie ,,Jojo”, który postawił fortunę na przeciwnika Jarka w najbliższej walce i zasugerował mu delikatnie, by odpuścił sobie najbliższe starcie, gdyż wie gdzie mieszka jego matka i w którym sklepiku codziennie rano kupuje mleko i bułeczki. Kamiński wpadł w furię i poturbował żołnierza ,,Joja”. ,,Klocek” chwycił wówczas gryf od sztangi i chciał wyrównać szanse. Jarek uchylił się od ciosu niebezpiecznym narzędziem, wyrwał go bandziorowi i zdzielił go gryfem w głowę, jak się później okazało śmiertelnie. Świadków najpierw rozmowy, a później bijatyki w małej salce sportowej nie było. Ambitny, młody prokurator udowodnił przed sądem, że Jarosław Kamiński to bardzo groźby bandyta, o rysie psychopatycznym, którego należy jak najdłużej izolować od społeczeństwa. Pięcioosobowy skład sędziowski rozpatrujący tą sprawę pośród szeregu innych, podzielił zapatrywania oskarżyciela, wykluczył działanie w obronie koniecznej i skazał Kamińskiego na dwanaście lat pozbawienia wolności. Apelacja obrońcy Jarka okazała się nieskuteczna. Trzeba było odsiedzieć 4380 dni. Do czasu uprawomocnienia się wyroku Kamiński siedział w sześcioosobowej celi na Białołęce, później z transportem udał się w Polskę, nie ujechał daleko,  skierowano go do zakładu karnego w Siedlcach...

                                                     ***********

         Zakład karny w Siedlcach został zbudowany jeszcze w czasie zaborów, za panowania cara, w jego celach przetrzymywano już powstańców styczniowych. Niektórym architektura XIX-wieczna mogłaby się podobać. Kamińskiemu nie podobała się...Więzienie to takie miejsce, gdzie dwadzieścia cztery godziny trzeba mieć się na baczności, a niebezpieczeństwo czyha ze strony nie tylko współosadzonych, ale także strażników więziennych. Miejsce to przypomina gniazdo os. Przez wiele dekad przewinęło się przez nie dziesiątki tysięcy ludzi, który jedli, spali, chorowali, wydalali, umierali i tracili zmysły w betonowych klatkach. Cela to miejsce, gdzie spędza się dwadzieścia trzy godziny na dobę, trzeba ją polubić, gdyż inaczej więźnia dopadnie strzyga, zły duch, zmora, która wyssie wszystkie soki życiowe, a osadzonego któregoś ranka znajdą w kąciku sanitarnym z pętlą na szyi zrobioną z ręcznika lub samodziałowych pasków wydartych z prześcieradła. Kamiński trafił do Siedlec jesienią, kiedy cały październik i listopada lało, a niebo było czarne jak smoła, zupełnie jak myśli Jarka. Popadł w silną depresję, całymi dniami i nocami spał. W dzień kładł sobie na twarzy ręcznik, zatykał uszy i zaczynał wierzyć w fikcję, że jego tam nie ma, że jego to miejsce nie dotyczy. Wyłączył się. Tam minął mu rok i trzy miesiące, których później nie pamiętał. Skurczył się, zwiotczał, a jego włosy przedwcześnie przyprószyła siwizna. Każde wiezienie rządzi się pewnym rytmem, pobudka i apel o szóstej rano, śniadanie o siódmej, toaleta, zajęcia, obiad o trzynastej, odpoczynek i zajęcia, kolacja o osiemnastej, czas wolny, apel wieczorny, a o dwudziestej drugiej we wszystkich celach wyłączają prąd. Nadchodzi noc. Przez ten cały rok z okładem Kamiński miał sporo snów. W wielu z nich pojawiał się motyw brata bliźniaka, z którym bawił się, przeżywał troski dnia codziennego, miewał różnorakie przygody. W ostatnim śnie brat bliźniak wszedł zimową pora na środek tafli lodu zamarzniętego jeziora, która się pod nim załamała. On zniknął pod wodą, a Jarek nie miał siły i odwagi by mu pomóc, zaczął sam uciekać do brzegu, a pęknięcia lodu goniły go, zdawało się, iż całe jezioro zmieni się w jedną wielką przeręblę, która wszystko pochłonie niczym kosmiczna czarna dziura. Nogi były coraz cięższe, oddech był coraz krótszy, serce waliło jak młot, czy zdąży uciec. Nie dowiedział się czy udało mu się uratować, obudził się cały zlany potem....Było samo południe w Nowy Rok. Niebo tego styczniowego dnia było bezchmurne, powietrze rześkie, polarnomorskie. Od tej pory Jarek nie mógł już spać, nie miał żadnych snów, zaczął cierpieć na bezsenność. Postanowił czymś wypełnić czas, którego w więzieniu jest niemiłosiernie dużo, a nikt się niegdzie nie śpieszy. Zaczął biegać w celi w miejscu, najpierw przez kilka minut, by dojść do półtorej godziny. Do treningu włączył pompki, najpierw kilkanaście, by robić ich tysiące, nie zapomniał o brzuszkach, przysiadach i boksowaniu z cieniem. Przypływ endorfin wywołany ćwiczeniami ożywił jego umysł, zaczął dużo czytać, interesował się w szczególności okultyzmem, religioznawstwem, ezoteryką, kabałą i szamanizmem. Wkrótce odkrył buddyzm i magię medytacji. Początkowo mógł medytować tylko kilka minut, by dojść do czterech godzin. Wsłuchiwał się w swój oddech, w rytm serca, oczyszczał umysł, w świadomości stworzył sobie wielki ogród i pałac po którym spacerował w czasie medytacji, był wolny wówczas, jego ciało wprawdzie znajdowało się w dusznej, ciemnej celi jednego z pawilonów więziennych, ale dusza była w innym lepszym świecie. Chyba doznał wówczas oświecenia. Wkrótce też odkrył islam, zupełnie inny, ten prawdziwy, bez fundamentalistycznych naleciałości i wypaczeń. Zakochał się w tej religii. Zgolił włosy, zapuścił brodę, nauczył się wielu modlitw, zawzięcie studiował we własnym zakresie arabski, kilka razy dziennie odmawiał modlitwę sławiącą Allacha.  Inni osadzeni mieli go za wariata, ale z uwagi na dawne sukcesy sportowe i paragraf z którego odbywał karę, nie dzielili się z nim głośno swoimi dezaprobującymi uwagami. Kamiński regularnie korespondował z matką, której opisywał życie więzienne. Podzielił się z nią także skrywaną wiedzą na temat snów, które do pewnego momentu dręczyły go. Matka wyznała mu prawdę. Nie był jedynakiem, rzeczywiście podczas narodzin było ich dwóch. Jako że ona była młoda, a ciąża niezaplanowana, przypadkowa, miała siły i środki tylko na wychowanie jednego syna, drugiego oddała miesiąc po narodzinach  do sierocińca. Obaj bliźniacy mieli znamię, bardzo charakterystyczne, w kształcie półksiężyca, Jarek na lewym udzie, a On –Tomasz, na prawym, asymetrycznie...W czwartym roku odsiadki zmienił się dyrektor zakładu karnego, który postanowił zreorganizować placówkę penitencjarną. W ramach tych reform Jarek trafił do celi numer 105.

                                               **********

         W celi numer 105 przebywało już trzech osadzonych. ,,Hiszpan” to były legionista, pół Żyd, pół Polak, który po zakończeniu służby w egzotycznych krajach znalazł zatrudnienie w międzynarodowej organizacji przestępczej zajmującej się przemytem narkotyków. ,,Hiszpan” został kurierem przewożącym kilogramy heroiny z Marsylii do Szwecji, szlakiem przez Polskę i Litwę. W organizacji był przeciek i były legionista pomimo próby brawurowej ucieczki został schwytany pod Poznaniem z dwudziestoma kilogramami heroiny ukrytej w obudowie Volkswagena Touarega. Z powodu nieudolnego adwokata dostał osiem lat odsiadki. Siedząc z zakładzie karnym ,,Hiszpan” odkrył w sobie talent i zaczął budować domy, zamki, pałace, szopki z zapałek, słomy i kolorowych papierków po cukierkach. Jego majątek został skonfiskowany. ,,Kapitan Sowa” był Policjantem, nawet kierownikiem komisariatu pod Terespolem, ale pewnego razu zatrzymał i doprowadził do izby zatrzymań młodego złodzieja bez doświadczenia więziennego, przy pomocy którego chciał podratować marną statystykę wykrywczą. Wypił tylko dwie szklanki wódki i zaczął przeładowywać swoje P-63, strasząc złodzieja jego użyciem. Kilka razy zdzielił opornego aresztanta bronią po głowie. Nie wiedział kiedy broń wypaliła i pocisk śmiertelnie ugodził złodzieja w klatkę piersiową. Zapadł surowy wyrok. Byłemu glinie nie było łatwo w zakładzie karnym. Najpierw przebywał na specjalnym oddziale we Wronkach, a później przeniesiono go do Siedlec, gdzie nie miał większych problemów. W pożyciu z osadzonymi niekonfliktowy, rokował u wychowawców na warunkowe przedterminowe zwolnienie. Trzeci osadzony był...specyficzny. To był sam słynny ,,Lolo Ludojad”, czyli Karol Denke, kanibal, którego prawdziwa liczba ofiar nigdy nie została ustalona. Tak naprawdę było dwóch ,,Lolków”, jeden ten dobry był pastorem ewangelickim, założycielem niosącej pomoc ludziom odrzuconym przez społeczeństwo Fundacji Brata Ambrożego, wielkim znawcą kuchni, smakoszem, hedonistą, sybarytą, autorem kilku kulinarnych książek cenionych przez specjalistów z branży, wirtuozem gry na saksofonie. Z kolei zły ,,Lolek” zasmakował w mięsie ludzkim i był kanibalem, okazem tak rzadkim, że naukowcy bili się o to by napisać pracę doktorską na jego temat, a ,,Lolo” chętnie i bez skrępowania opowiadał o swoich kryminalno – kulinarnych przygodach. Skazany na dożywotnie pozbawienie wolności także jakoś odnalazł się w siedleckiej placówce penitencjarnej. Godzinami mógł rozmawiać o kuchni i jej tajnikach, religii, muzyce... Karol Denke zawsze dziwnie patrzył na swoich rozmówców, jak wąż na królika, jak rzeźnik na utuczone ciele, taksował i coś sobie kalkulował. Więźniowie, którzy nie mają dobrych układów z klawiszami mają niewiele używek w zakładzie karnym. ,,Lolo Ludojad” był nie tylko wyśmienitym kucharzem, ale potrafił też produkować alkohol w warunkach więziennych. W specjalnych mocnych workach napełnionych wodą mieszał ze sobą pokrojone na plastry jabłka, chleb, drożdże i cukier. Powstawało mocne wino, którym chętnie częstował współosadzonych. Do popicia serwował bardzo mocną odurzającą herbatę zwaną czajem. Nawet ,,Talib”, czyli Jarek dawał się skusić na kilka kubeczków mocnego trunku. Wówczas atmosfera w celi rozluźniała się i toczono rozmowy...o minionym życiu na wolności...

-Lolo powiedź coś o tych twoich wyrobach, co ci najbardziej smakowało w człowieku... – śmiało i bez zahamowań spytał ,,Hiszpan”.

-Panowie żałujcie, ale wiele straciliście w swoich nędznych żywotach, nie próbując ludzkiego mięsa, jest to bowiem crem de la crem, bardziej kruche niż z kurczaka, bardziej delikatne niż z królika, bardziej soczyste niż wołowina i jagnięcina razem wzięte... Kto mi powie, gdzie jest największy ludzki mięsień ?

-Biceps ?, ,,Kafar” spod 107 wyhodował sobie na 62 centymetry w obwodzie...- bąknął zniesmaczony ,,Kapitan Sowa” i dolał sobie wina do kubka.

-         Nonsens !... największy mięsień to miesień pośladkowy – zauważył ,,Talib”.

-         Brawo młody człowieku i tenże mięsień pośladkowy, jeżeli pochodzi od młodego osobnika i nie jest zbytnio otoczony tkanką tłuszczową, po umieszczeniu na kilka dni w marynacie czy to z mleka, czy to z oliwy z oliwek zmieszanej z bazylią, oregano, tymiankiem, dobrze natarty czosnkiem i podsypany jałowcem po uwędzeniu drewnem dębowym sam rozpada się w ustach. Podany z chlebem kminkowym, pieczonym na liściach kapusty, lub z młodymi ziemniakami szczodrze posypanymi koperkiem, wraz z kieliszkiem Chianti lub Madery...osobiście preferuję piętnastoletnią ... stanowi ucztę bogów. – rozmarzył się ,,Lolo Ludojad”, ale jego entuzjazm nie udzielał się słuchaczom.

-         A zjadłeś kiedyś ludzkie serce – prowokował potwora ,,Hiszpan”.

-         Ba... od serca pewnego młodego człowieka się zaczęło, moja cała przygoda, która zawiodła mnie tu, gdzie jestem, ale... warto było. Chyba to było przez ciekawość. To było kilkanaście ładnych lat temu. Dopiero co założyłem Fundację Brata Ambrożego i zaczęli się pojawiać pierwsi chętni. Wśród nich był młody chłopak, może szesnastoletni, który był sierotą i tak naprawdę powinien był znów trafić do bidula. Uciekł z domu dziecka i tułał się po dworcach i klatkach, aż jesienne chłody doprowadziły go do siedziby fundacji. Podaliśmy mu pomocną dłoń. Dzieciak miał dryg do mechaniki. W moim Volkswagenie Golfie szwankował jeden z przegubów w zawieszeniu. Poprosiłem chłopaka dyskretnie do swojego garażu, dałem mu podnośnik, narzędzia i poszedłem na górę. W owym czasie pisałem swoją pierwszą książkę kulinarną. Wówczas wydawało mi się, że kosztowałem już wszystkie smaki świata, jakże się myliłem ... nie znałem tak naprawdę tylko jednego ...smaku ludzkiego mięsa... Pracowałem jakieś dwie godziny nad przepisem ragu z królika, kiedy w pewnym momencie zauważyłem, że jest już prawie północ, a mój pomocnik nie przychodzi z dołu. Udałem się tam i zauważyłem, że na pozór wszystko jest w porządku, ale w porządku to to nie było, podnośnik nie był dobrze ustabilizowany i upadł, nadwozie przygniotło chłopaka, który udusił się. Miałem niezły problem z trupem w tle. Zacząłem chłodno kalkulować, chłopak był sierotą, tak naprawdę nikt go nie szukał, nie widziano go jak wchodził do mojego garażu, raptem jednego dnia był w fundacji, a następnego dnia już go nie było, tak to już jest z tymi niebieskimi ptakami. Wystarczyło pozbyć się ciała, a problem zniknie sam. Zaniosłem chłopaka na górę i położyłem w wannie. Nie powiem, że z oporami, ale z dużym wahaniem, bo nie każdy rodzi się rzeźnikiem skrwawiłem ciało i używając piłki do metalu, noża, posiłkując się poradnikiem myśliwego; udało mi się rozłożyć ciało tego chłopca na czynniki pierwsze. Kiedy już tak oswoiłem się z widokiem mięsa, odezwała się we mnie ciekawość, miałem możliwość bezkarnego skosztowania ludzkiego mięsa. Moje lepsze ja walczyło z tym gorszym, aż w końcu ciekawość zwyciężyła. Wyciąłem z korpusu serce i zaniosłem je do kuchni, drobno posiekałem i wraz z ziołami prowansalskimi, suszonymi pomidorami, pesto zrobiłem farsz do pasztecików. Jeżeli powiem, że smakowały wybornie, to nie odda to i tak nawet niewielkiego ułamka moich doznań smakowych.- zachwycał się ,,Lolo Ludojad”.

-         Fuj i ohyda, nie na darmo wyczesałeś na wadze dożywocie –z obrzydzeniem powiedział ,,Kapitan Sowa”.

-         Od tego momentu zakochałem się w tym smaku, nie mogłem przestać o nim myśleć, nie mogłem spać, nie mogłem normalnie funkcjonować, ludzie z którymi stykałem się nabrali dla mnie nowego wymiaru...kulinarnego. Pierwotnie miałem się pozbyć ciała dzieciaka porzucając pakunki z jego szczątkami po różnych oddalonych od siebie śmietniskach, ale po tym niezapomnianym posiłku umieściłem członki w zamrażarce i wykorzystywałem do kulinarnych eksperymentów. Wszędzie gdzie w moich książkach o kuchni pojawia się jako składnik dania ,,mięso z jagnięcia”, a pojawia się bardzo często,  tak naprawdę wiecie o co chodzi, bo właśnie o to chodzi, mówię to teraz tylko wam, nawet prorokowi nie mówiłem, jak mnie przesłuchiwał...- spoufalił się Karol Denke.

-         Co było dalej ? – zapytał ,,Talib”.

-         Dalej zacząłem ruszać na łowy. Fundacja dostarczała mi zwierzyny, a ja okazałem się dobrym myśliwym. Wybierałem młodych samotnych chłopaków, których prosiłem z uwagi na awarię o pomoc przy naprawie samochodu. Wszyscy się godzili, choć niewielu miało o tym pojęcie. Mówiłem im, że wszystko im wytłumaczę. Sam nie mogłem wchodzić pod auto z uwagi za zwyrodnienie kręgosłupa. Kiedy już wchodzili pod samochód, po zdjęciu koła, upuszczałem na nich pojazd, a oni ginęli zmiażdżeni. Jeden wystarczał mi średnio na dwa miesiące. Dzięki nim powstało wiele moich kulinarnych dzieł, jak chociażby wariacja Strogonoffa z truflami. Nie gardziłem nawet tłuszczem, wytapiałem smalec, który mieszałem ze zrumienioną cebulką i suszonymi borowikami, mówię wam było pycha, podany na razowcu z kiszonymi ogórkami pod kieliszek szwedzkiej schłodzonej wódeczki, palce lizać, ech co za czasy...- znów rozmarzył się ,,Lolo Ludojad” a współosadzeni siedzieli skamienieli z otwartymi ustami i nabierali do niego coraz większej odrazy.

-         Pamiętasz tego pierwszego, jak miał na imię ? – spytał ,,Hiszpan” dolewając sobie więziennego wina.

-         Pierwszego zawsze się pamięta, miał na imię Tomek i miał taką myszkę na udzie, chyba lewym, nie na prawym, zupełnie jak półksiężyc. Tak naprawdę to ja go nie zabiłem, tylko zjadłem. Smaczny był. Najsmaczniejszy ze wszystkich. – konkludował ,,Lolo”.

Wypowiadając te słowa ,,Ludojad” nie widział, że podpisał na siebie wyrok, który miał być wykonany w ciągu najbliższych dni. Rozmowa przestała się  kleić, wino zostało wypite i huczało we łbach więźniów, którzy rozeszli się do swoich pryczy i zasnęli. Inni spali, nie spał tylko ,,Talib”, który poskładał sobie wszystkie elementy układanki.

                                              **********

     W celi numer 53 zamieszkiwał wraz z dwoma zaufanymi garusami Józef Rumik. Od urodzenia był głuchoniemy, ale miał żyłkę do handlu i jako kramarz jeździł pół życia po odpustach, by drugie pół życia zostać poważnym biznesmenem. Nad życie kochał swoją żonę, która po latach szczęśliwego małżeństwa zapomniała o słowach przysięgi małżeńskiej i ,,Król Szczurów” jej o tym przypomniał młotkiem. Ciała kobiety nigdy nie znaleziono, ale poszlaki układające się w logiczny ciąg i wskazujące na jedynego sprawcę zbrodni zawiodły Rumika na 25 lat do Siedlec. Mężczyzna oddawał się tu wielkiej pasji, hodowli szczurów do nielegalnych walk. Inni więźniowie okrzyknęli go ,,Królem Szczurów”. Cela władcy gryzoni mieściła się pod celą znanego smakosza ludzkiego mięsa. Latem w Siedlcach zamknięto  pobliską ubojnię i chmary szczurów zaczęły szukać nowego królestwa. Jesienią dało się zauważyć silną migrację. Tak jak ludzie uciekali z zakładu karnego, a przynajmniej omijali go szerokim łukiem, tak gryzonie znalazły tu swój nowy dom. Podczas godzinnego spaceru ,,Talib” przekonał ,,Kapitana Sowę” i ,,Hiszpana”, że ,,Lolo Ludojad” stanowi poważne zagrożenie dla nich, dla innych więźniów, dla reszty społeczeństwa. Należało się go pozbyć raz na zawsze. Można go było wyhuśtać na tygrysie, ale po ostatniej aferze, kiedy chłopaki z 211 podwiesili jednego pedofila, a później jeden się rozpruł w śledztwie, dostali po piętnaście lat na głowę, dla niektórych to było prawie dożywocie. ,,Talib” spadł na pomysł, że za kilka dni po nocnym apelu, w okolicach północy, zwiążą ,,Ludojadowi” ręce od tyłu w stawach łokciowych szalikiem jedwabnym, tak by nie było śladów, a na głowę zarzucą mu worek z czterema szczurami, wyhodowanymi przez ,,Króla Szczurów” na killerów, a głodzonych przez trzy dni. Już one będą wiedziały co zrobić z ,,Ludojadem”. Winą obarczy się administrację więzienną, która dopuściła do szczurzej plagi. Dzięki wędce gryzonie pojedynczo udało się przemycić do celi nr 105. Spiskowcy uczynili jak zamierzyli. ,,Lolo” szamotał się jak oszalały, a głodne zwierzęta uczyniły sobie ucztę. W pewnym momencie ,,Lolo” przestał się rzucać na pryczy. Przy porannym apelu zameldowano o zajściu. Wszyscy więźniowie z celi nr 105 napisali skargę na warunki w jakich muszą bytować, ich nieodżałowany kolega nawet stracił życie, to skandal, ktoś za to odpowie przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strassburgu. Centralna Służba Więzienna interweniowała szybko, dyrektor utracił stanowisko, naczelnik został zawieszony na dwa miesiące, zakupiono dwadzieścia kilogramów przeterminowanej trutki na szczury i na tym deratyzacja ... się zakończyła. Podczas sekcji zwłok ,,Lola Ludojada” patolog długo przyglądał się sercu słynnego potwora, ważył je w dłoni, obejrzał je z każdej strony, przekroił, wziął wycinki do badań histopatologicznych, a po dwóch miesiącach stwierdził w dwunastostronicowej opinii...mnogie rany kąsane twarzoczaszki i szyi, bezpośrednia przyczyna śmierci - zawał mięśnia sercowego, przyczyna zgonu – naturalna, brak udziału osób trzecich.

                                                    KONIEC   

 

 


autor: Andrzej Lebiedowicz
ostatnia modyfikacja: 2014-06-19




Ta praca należy do kategorii:




Średnia ocena pracy to:
Ilość głosów: 0

Zaloguj się aby mieć możliwość oceniania prac.



Komentarze (0):


komentarze  autor