Przerażona, nieufna,
z oczu wszystkim znika,
każdy szelest listka,
kropla deszczu roniącego łzy nieba,
budzi lęk przed
ujawnieniem.
Śpiew skowronka
strachem wzrok napawa,
obawy ściskają gardło,
nie pozwalają oddychać,
jeszcze chwila, moment
szybko chowa się
przed
zadziornym wzrokiem
człowieka z adresem.
Lepszy bruk z kołdrą tekturową,
śniadanie głodem okraszone,
niż pałac przez obłudę zamieszkały.
Nie zniesie kolejnego ciosu,
pręgierz ozdabia jej chude ciało,
stygmat po papierosie
piętnuje młodzieńcze lata.
Jeszcze się rana jątrzy,
krew cieknie po bladym licu,
a ona śni,
by wzbić się i ulecieć,
marzenia ściskać w dłoni,
być sobą…
W końcu dokonała wyboru,
dom, ochronka, przytułek,
za dużo ścian z uszami,
kopniaków i psiego płaszczenia.
Teraz jest wolna,
blizny babką lancetowatą leczy,
zmarznięte palce ciepłem oddechu grzeje,
ale jest bezpieczna,
mimo licha, które nie śpi.
Sama, choć nie samotna,
bez adresu i dachu ze złotej blachy,
ze szczęściem malującym się na twarzy,
przemierza kolejne zaułki miasta,
by podzielić się ostatnią pajdą chleba
z osieroconą z wyboru.
Kasia Dominik
autor: Katarzyna Dominik
ostatnia modyfikacja: 2018-07-13
Ta praca należy do kategorii:
Komentarze (0):