Kochani Przyjaciele…
Wiele z was pisze do mnie na priv. za zapytaniem czy miałam już chemioterapię, jak się czuję, i czy jestem już zdrowa. Aby udzielić wszystkim wyczerpującej odpowiedzi musiałabym spędzić co najmniej trzy dni na odpisaniu. Dlatego postanowiłam, choć z sercem na ramieniu, że skreślę kilka słów na ten temat.
Otóż jak wam wiadomo, choruję od ponad 20 lat. To szmat czasu, który mimo wszystko przecieka przez palce w mgnieniu oka. Walka jaką wszczęła ze mną choroba, jest walką nierówną. Albowiem mam przeciwnika mocniejszego ode mnie. Gdy wygrywam jedną potyczkę, już kolejny zmasowany atak zostaje przeprowadzony znienacka. Jestem osaczana w każdym atomie ciała.
Codziennie, kiedy otwieram oczy, nabieram powietrze w płuca i czuję ból, dziękuję Bogu za to, gdyż jest to znak, że jeszcze żyję…
Wewnątrz wątłego ciała skrywam „legion” chorób (jedna gorsza od drugiej), ale z zewnątrz staram się być twarda, silna. Z pokorą przyjmuję to, co zostało mi zapisane.
Analizując pytania jakie zadajecie mi w wiadomościach i starając się udzielić na nie wyczerpujących (choć nie zawsze satysfakcjonujących) odpowiedzi, długo zastanawiałam się co napisać. Albowiem zdaję sobie sprawę z tego, że wielu z was chciałaby mnie widzieć już zdrową, i dodam, że ja też.
Niestety prawda jest jedna, i nic ani nikt tego nie zmieni, chyba, że Bóg, modlitwa, cud. Może to zabrzmi dość drastycznie, niemniej nigdy już nie będę zdrowa cieleśnie. Leczenie w krakowskiej klinice, jakiemu byłam poddawana przez siedem długich lat (2000-2007), oraz jego skutki, jakie odczuwam każdego dnia i każdej nocy, pozbawiło mnie zdrowia już na zawsze. To właśnie tam odmówiono mi prawa do życia, spisano na straty i kazano pożegnać z najbliższymi, bo moje dni są policzone. Jednak los bywa przewrotny, a ja uparta.
Teraz walczę o Ż Y C I E! O jeszcze jeden dzień, w którym dane mi będzie poczuć lekkość powietrza, zobaczyć barwnego motyla na łące czy chociażby poczuć smak kwaśnej cytryny.
Zrozumiem, jeśli po tym co przeczytacie, wielu z was się ode mnie odwróci, przestanie pisać, utrzymywać kontakt, usunie ze znajomych, z życia. Macie do tego pełne prawo. Nikomu nie poczytam tego za złe, przeciwnie, przyjmę z pokorą i otoczę modlitwą w podziękowaniu za powierzony mi czas, słowa otuchy, dotychczasową przyjaźń.
W końcu zrozumiałe jest ile można pomagać, i tak właściwie dlaczego, jednej osobie, w dodatku nierokującej na wyzdrowienie?! A kolejne chemioterapie przedłużają życie li tylko na kilkanaście miesięcy, może rok, dwa… choć i temu będzie kres. Pewnie zastanawiacie się dlaczego? Po pierwsze mogę już nie znaleźć osoby(ób), która(e) zechce(ą) pomóc mi w wydaniu tomików bym mogła się dalej leczyć, a po drugie „przyjaciel chorych, niejaki p. NFZ”, non stop rzuca kolejne kłody pod nogi, domagając się zapłaty za co coś, co w mediach oficjalnie jest podawane jako bezpłatne (sic!!!).
Niemniej pragnę wam powiedzieć, że jestem z was dumna, że tak długo ze mną wytrzymaliście, wspieraliście, dodawaliście otuchy, pocieszaliście, jak trzeba było dawaliście kopniaki, abym się ocknęła z letargu.
Marzę aby nasza podróż nadal trwała, jednak ty, którzy zrezygnują już teraz dziękuję za serce, przyjaźń i za to, że pojawili się w moim życiu.
Kochani wybaczcie moją szczerość, ale nie umiem inaczej, prawda jest najważniejsza, choć bywa brutalna. A wy jesteście Aniołami i zasługujecie na wszystko co najlepsze, na prawdę, miłość i kogoś, kto kiedyś stanie przed wami i powie „J E S T E M Z D R O W A (Y)”. Ja wam tego nigdy nie będę mogła powiedzieć L za co przepraszam.
Przepraszam za to, że „byłam waszym kamieniem u szyi ściągającym na dno oceanu”. Pamiętajcie jednak, że kocham was niezależnie od decyzji jaką podejmiecie.
Wasza Kasia
To nie ja
Czuje się źle, choć powinnam dobrze,
blask w oku, uśmiech promienisty,
głowa pełna marzeń,
czegóż chcieć więcej?
Jednak coś zgrzyta,
nie, to nie zawiasy w drzwiach,
podłoga też jest nowa,
a ja – złamana w pół.
Jestem na zakręcie – to nie rondo,
koło fortuną się toczy, ale nie moje.
Innym życie pachnie płatkami róż,
garściami biorą co ich, i co cudze.
Czas podrzeć mapę, wyrzucić kompas,
jutro też się słońce uśmiechnie.
Budzik zadzwoni jak zwykle,
pies kota pogodni na drzewo.
Ale wciąż jestem zakręcona,
jak kilometr drutu w kieszeni.
Z serca krew strugami się leje,
czas ran nie goi.
Może lepiej spojrzeć wstecz,
niżej niż dno upaść nie można.
Morfina przestaje działać,
ból łamie w pół.
Jestem na rozdrożu, bez drogowskazu,
wiatr starł ślady stóp, a były tu.
Może wystarczy twarz pokerzysty,
może nikt nie zauważy.
Każdy ma swój krzyż,
ale mój – wbija w dół.
Skoro oni mogli, to ja też spróbuję,
póki stoję nikt mnie nie potrąci.
Pora iść dalej, kroplę potrzeb
na pustyni ubóstwa osuszyć.
Kogut pieje na plocie zwiastując świt,
rosa trawę zrasza, a pies goni kota.
Kasia Dominik
autor: Katarzyna Dominik
ostatnia modyfikacja: 2020-02-24
Ta praca należy do kategorii:
Komentarze (1):
Dziękuję za tekst.