Klub Literacki RUBIKON
Klub Literacki RUBIKON

pamiętnik trzydniowej nocy

13 lipca

 

Mam na imię Łukasz. Od tego dnia się wszystko zaczęło. Cały mój koszmar… Koszmar, który zaważył na moim przyszłym losie. Kto by się spodziewał, że jedna chwila może tak wpłynąć na czyjeś życie. Jedna chwila, jedno spotkanie, jedna tragedia. Teraz żałuję, że tej pięknej, bezchmurnej nocy wyszedłem z namiotu na spacer. Czemu to zrobiłem? Sam nie wiem. Może to już było gdzieś zapisane albo, po prostu, ja popełniłem gdzieś błąd? Kto to wie…

Szedłem sobie piaszczystą plażą podziwiając odbijające się gwiazdy w płaskiej, cichej i nie poruszonej tafli wody. Księżyc w pełni wydawał się dość duży tej nocy. Jak to romantycznie przechadzać się z dziewczyną wzdłuż jeziora podczas takiego mroku. Niestety nigdy nie miałem okazji aby przekonać się jak to jest. Byłem sam. Sam jak palec pośrodku plaży. Wszędzie cicho i ciemno. Miałem wrażenie, że cała przestrzeń dookoła próbuje mnie pochłonąć. Głębia mroku sprawiała, że nie czułem się samotny wśród tego pustkowia. Coś mnie otaczało, ale nie wiedziałem co. Może to był tylko mój strach, albo coś rzeczywiście się na mnie czaiło. Nagle od tyłu poczułem lekki wiatr, który delikatnie pieścił moje skronie. Jego chłód przyprawiał mnie o dreszcze. Cała ta sytuacja wydawała się być bardzo dziwna. Ja czuje wyraźny powiew powietrza a tafla jeziora nadal pozostawała spokojna w bez ruchu.

- Coś jest nie tak – pomyślałem – Co jest grane?

W tym momencie usłyszałem w oddali cichy brzdęk jakiegoś metalu. Wewnętrzne przerażenie spowodowane pogłosem podpowiadało mi tylko jedno – uciec stąd czym prędzej. Nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek tak szybko biegł, jak wtedy. Taki strach mnie wtedy ogarnął, że myślałem tylko o tym jak najszybciej opuścić tamto miejsce. Biegłem cały czas pod górkę pomiędzy domkami letniskowymi i drzewami w kierunku ulicy. Biegłem i biegłem nie oglądając się za siebie. Serce waliło mi jak oszalałe. Chciałem jak najszybciej dotrzeć to tej cholernej, oświetlonej drogi, żeby poczuć się trochę bezpieczniej. Już jestem blisko, jeszcze trochę, jeszcze kilkanaście metrów. Niestety jak na prawdziwego nieszczęśnika przystało i teraz też pech mnie nie opuścił. Moja lewa noga poślizgnęła się na jakiś szyszkach i upadłem twarzą na ziemię.

- Jebane szyszki! – mruknąłem pod nosem. Wstałem i biegłem dalej. Jeszcze troszkę, jeszcze troszkę i wreszcie dobiegłem. Obejrzałem się za siebie, ale nikogo i niczego nie zobaczyłem co by zwróciło moją uwagę. Ulica była dobrze oświetlona i mocno ubita jak na drogę leśną. Po jednej i po drugiej jej stronie oprócz latarń rosły tylko drzewa i jakieś krzaki. Zero domów, zero ludzi. Szedłem spokojnym tempem w kierunku placu namiotowego. Serce z minuty na minutę powracało do normalnego tempa a oddechy stawały się coraz dłuższe i głębsze. Wszystko wracało do normy. Nawet strach mnie powoli opuszczał, i wtedy zobaczyłem ją. Siedziała na pieńku przy ulicy.

- Co ona tu robi tak późno? Może na kogoś czeka? – zastanawiałem się. W końcu postanowiłem, że przejdę obok obojętnie. Nawet nie spojrzę w jej stronę, bo po co? Zbliżałem się coraz bardziej. Wzrok nieznajomej zdawał się być wpatrzony w ziemię, tak mi się przynajmniej wydawało. Przeszedłem koło dziewczyny, patrząc się cały czas przed siebie.

- Łukasz – powiedziała – poczekaj na mnie. W tym momencie nie wiedziałem co mam zrobić. Zamurowało mnie. Nie mogłem się nawet poruszyć. Czułem się jakby ktoś mnie zamienił w kamień.

- Skąd ona mnie zna? Kim ona jest? Znam ją? - próbowałem sobie przypomnieć. Bałem się odwrócić i spojrzeć w tamtą stronę.

- Może pójdę dalej i udam że nic nie słyszałem?- pomyślałem. Jednak ciekawość wzięła górę nad strachem, więc zebrałem się na odwagę i zrobiłem obrót na prawej nodze.

Zobaczyłem ją. Była blada i taka aura od niej biła, że nie mogłem odwrócić od dziewczyny wzroku. Wstała i powoli szła w moja stronę. Już była przede mną na wyciągnięcie ręki. Dobrze się przyjrzałem i stwierdziłem, że nigdy wcześniej tej osoby nie widziałem. Włosy miała czarne jak smoła, pofalowane. Niebieskie oczy pięknie błyszczały w świetle latarni, niczym dwa małe diamenty. W tych pięknych dwóch perłach można było się zakochać. Znakomicie komponowały się z małym noskiem i szczupłą twarzą. Owa dziewczyna reprezentowała średniego wzrostu zgrabną sylwetkę. Ubrana była schludnie. Miała na sobie jakieś jeansy, bluzę, adidasy.

- My się znamy? – zapytałem. Jednak nie usłyszałem z jej ust odpowiedzi. – Skąd wiesz jak mam na imię?

- Kiedyś ci to wytłumaczę – odpowiedziała.

- Czemu nie teraz?

- Teraz nie mogę

- To może powiesz jak masz na imię? – irytująco spytałem.

- Magda, mam na imię Magda.

- To na mnie tak czekałaś?

-Tak

- A skąd wiedziałaś, że akurat będę tędy przechodził o tak późnej porze?

- Hmmm kobieca intuicja – odpowiedziała z lekkim zawahaniem

-  Mam jeszcze jedno pytanie. Jaką masz sprawę do mnie, że tak tu na mnie czekasz?

- Powiem Ci to późnej, ok.?

- Nie, ja chcę wiedzieć już teraz!

– Teraz mi nie uwierzysz w to co mam Ci do przekazania – powiedziała z dziwnym smutkiem w głosie.

– Czemu tak uważasz?

- A wierzysz w rzeczy… nadprzyrodzone?

- Nie – odpowiedziałem bez wahania.

- No, właśnie. Dlatego choćby mi nie uwierzysz – spuściła głowę w dół. Objęła mnie rękami a jej policzek spoczął na moim ramieniu – Jesteś taki cieplutki, że mogłabym się do Ciebie przytulać godzinami.

Czy to normalne, że widzisz jakąś obcą kobietę na szosie, a ona od razu się do Ciebie tuli? Chyba nie – pomyślałem. Szczerze mówiąc to nie miałem ochoty teraz na przytulania więc próbowałem się jakoś uwolnić z jej uścisku – Wiesz co… jest jeden, mały problem. Ja jestem zmęczony i idę  spać, późno już jest.

- Nie ma problemu, a mogę iść z tobą?

Te pytanie bardzo mnie zaskoczyło, nie wiedziałem co mam odpowiedzieć. Po krótkiej chwili odparłem z lekkim zdziwieniem w głosie:

- Chyba tak. A co, nie masz gdzie spać?

- Jak by Ci to powiedzieć… Mam gdzie spać ale… wole z tobą.

Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Nawet dziewczyny nie znam a już mam z nią spać? To trochę dziwne.

- Wiesz co, mam pomysł. Odprowadzę Cię do twojego domku, czy tam namiotu, a później wrócę do siebie. Może być? – zaproponowałem.

- A może to ja ciebie odprowadzę?

- Dobrze, jak chcesz.

Szliśmy środkiem ulicy nie mówiąc nic do siebie. Zmęczenie po całym dniu sprawiało, że czułem się strasznie senny. Pewnie dlatego nie miałem ochoty na pogawędkę z Magdą. Spacer razem, o ile można nazwać to spacerem, trwał około dziesięć minut. Przez cała drogę nie zamieniłem z nią ani jednego słowa. Może to wynikało z mojego przemęczenia, ale tak szczerze mówiąc to sam już nie wiem.

- Miło, że mnie odprowadziłaś, ale ja już lecę spać. Dobranoc – odparłem i zrobiłem jej „pa pa” ręką, tak jak robią to małe dzieci. Namiot mój był dwuosobowy, ale nawet dla mnie był za ciasny, zwłaszcza jak wrzuciłem do niego ubrania oraz jedzenie z samochodu. Na tej niewielkiej polanie oprócz mojej osoby rozbiły się jeszcze dwie młode pary. Nawet nie wiem skąd one były. Z resztą co mnie to obchodziło. Zacząłem rozsuwać namiot i wtedy Magda złapała mnie za lewą dłoń. Przestraszyłem się gdy nagle poczułem jej lodowatą rękę na mojej skórze.

- Czemu jesteś taka zimna? Może pożyczyć Ci bluzę?

- Dziękuję, nie potrzeba – uśmiechnęła się do mnie.

Spojrzałem wtedy na jej twarz i lekko się zdziwiłem kiedy zobaczyłem, że jest ona tak biała jak mleko.

- Dobrze się czujesz? – spytałem - Wyglądasz jakbyś ducha zobaczyła

- Nic mi nie jest. Nie martw się o mnie. Chodź ze mną

- Nie chce mi się nigdzie iść, ja chce spać! – zdenerwowałem się.

- To weź kocyk i poduszkę to pójdziemy spać na… pomost. Zobaczysz będzie fajnie. – byłem tak zmęczony, że nawet nie miałem siły jej odmówić. Wyciągnąłem z namiotu jaśka i rozsuwany śpiwór, który równie dobrze mógł służyć jako kołdra.

Do pomostu w linii prostej było może około trzysta metrów. Po jego prawej stronie rozciągała się owa plaża, z której przed chwilą uciekałem. Już nigdy wieczorem tam sam nie pójdę. Na sama myśl o tym, co mnie tam spotkało, ciarki mnie przechodzą. Położyliśmy się mniej więcej w połowie długości pomostu. Dobrze, że miałem dość sporą poduszkę, wiec mogliśmy spać na niej razem. Przykryłem siebie i Magdę śpiworem.

- Dobranoc – powiedziałem cicho wtulając się w jaśka i zamknąłem oczy. Po chwili poczułem jej delikatne, zimne palce na moich policzkach. Podniosłem powieki i zobaczyłem jak jej usta zbliżają się do moich. Już była tak blisko, że poczułem jej oddech na własnej skórze.

- Masz śliczne oczka – powiedziała z nad wyraz dziwną słodkością i delikatnością. Jej ręka z mojej twarzy zsunęła się na bark i schodziła po ramieniu coraz niżej i niżej. Złapała mnie za dłoń i ścisnęła  tak jakby się bała, że mogę uciec. Wtedy nasze wargi się zetknęły. Nogą oplotła moja kończynę dolną. Całowała jak żadna kobieta na świecie. Byłem wtedy w siódmym niebie. A w dodatku ten jej zapach porannej rosy sprawiał, że poczułem się bardzo spokojnie. Objąłem ją w pasie i przycisnąłem do siebie. Przesunąłem głowę lekko w prawą stronę i zacząłem całować namiętnie po podbródku, powoli schodząc na szyję. Oddech Magdy z minuty na minutę stawał się coraz głębszy i dłuższy. Puściła moją dłoń a jej ręka powędrowała na moje plecy. Krótkimi, spokojnymi ruchami zaczęła mnie masować.

 - Masz boskie rączki – szepnąłem jej do ucha.

- A ty masz boskie usta- odparła.

Zanim się zdążyłem zorientować już była nade mną. Ręce oparła na pomoście tuż przy mojej głowie a nogami ścisnęła mi miednicę. Zbliżyła się ustami do mojego czoła, wysunęła język i czubkiem zaczęła mnie delikatnie lizać. Z wrażenia aż ciarki mi przeszły po całym ciele. Swoje ręce położyłem na jej udach i kulisto wzdłużnymi ruchami zacząłem masować. Moje dłonie przesuwały się coraz wyżej w kierunku brzucha. Już były na miednicy i w tym momencie Magda podniosła głowę, w miedzy czasie dając mi krótkiego buziaczka w usta. Usiadła wyprostowana na moim brzuchu i powoli zaczynała mi zdejmować bluzę. Chciałem zaprotestować, ale zanim coś powiedziałem to już jej palec znalazł się na moich wargach.

- Ciiiiii! Nic nie mów – odparła. Ściągnęła mi przez głowę górną część ubrania i odrzuciła na bok. Wykorzystałem tą chwilę, zrzuciłem dziewczynę z siebie, położyłem na plecach i przykułem nogami do pomostu. Teraz byłem na górze. Zacząłem lekko pieścić i całować chłodny brzuch, lekko przy tym podwijając jej bluzkę. Nagle w głowie mi się zaczęło kręcić. Co się dzieje? Wszystko przede mną wirowało. Zemdlałem…

 

 

14 lipca

 

Obudziłem się. Leżałem nadal na pomoście. Zacząłem sobie przypominać co się działo w nocy. Ostatnie rzeczy, które zapamiętałem to te, jak całowałem się, a później straciłem przytomność. Obróciłem się na drugi bok by przywitać się z Magdą. Jednak jej ze mną nie było. Gdzie się podziała? Poszukiwałem nerwowo dookoła pięknej dziewczyny i nic.

- Pewnie poszła spać do siebie – pomyślałem – A to co znowu? Na plaży zobaczyłem policjantów, ambulans i płetwonurków.

- Co jest grane? – szybko zbiegłem z pomostu, nie biorąc nawet z sobą poduszki oraz śpiwora, i pobiegłem w ich kierunku. Kiedy byłem już na miejscu od razu spytałem komendanta co tu się stało. Ów komendant był dość umięśnionej postury z brwiami i włosami czarnymi jak smoła, a jego ciemno brązowe oczy odbijały się na jasnej cerze jak dwa duże koraliki. Później dowiedziałem się, że ma na imię Viktor. Później, czyli za późno jak dla mnie.

- Dziś nad ranem ktoś z wczasowiczów zobaczył pływające zwłoki i wezwał nas.

- Już je wyłowiliście? – spytałem.

- Tak, właśnie je wkładają do erki.

Udałem się szybkim krokiem w kierunku pogotowia medycznego by zobaczyć kogo wyłowiono.

- Dzień dobry – grzecznie powiedziałem

- Dzień dobry – odpowiedziała mi sanitariuszka Lili – takie imię miała przyczepione na tabliczce do piersi.

- Słyszałem, że podobno wyłowiono dzisiaj jakieś zwłoki z jeziora. Wiadomo kto to?

- Tak, nazywała się Magdalena Dniewska – lekarka odsunęła się od zwłok tak, że zobaczyłem ciało nieboszczki. Byłem w szoku. To była ta sama dziewczyna, z którą się na pomoście całowałem. Nawet była tak samo ubrana jak wtedy.

- Ja ją wczoraj… w nocy… widziałem – odparłem z dziwnym przerażeniem w głosie.

- A o której pan ją wczoraj widział?

- Tak… przed… północą było.

- Przepraszam ale pan nie mógł jej widzieć przed północą.

- Czemu? – spytałem z niedowierzaniem.

- Ona już nie żyje od ponad tygodnia, świadczy o tym stan rozkładu jej ciała.

W tym momencie nie wiedziałem co mam powiedzieć. Otworzyłem usta ze zdziwienia jednak nic nie odparłem. Byłem zaszokowany. To w takim razie z kim ja się wczoraj całowałem? Z duchem? Ale to przecież niemożliwe. Jak można się całować z kimś, kto od tygodnia nie żyje? Może to był, albo jest tylko dziwny sen? Uszczypnąłem się w rękę. Jednak to nie sen. Powolnym tempem opuściłem plażę.

Cały dzień myślałem nad tym, co się zdarzyło w nocy. Nie mogłem tego wszystkiego pojąć ani zrozumieć. W końcu nadszedł wieczór. Położyłem się w namiocie i próbowałem usnąć. Przekręcałem się z boku na bok ale myśl o Magdzie nie pozwalała mi zasnąć. Dopiero po dwóch godzinach udało się…

 

 

15 lipca

 

Długo nie spałem. Może było około drugiej godziny, gdy poczułem jak ktoś mnie szarpie za nogi. Bałem się. Strach mnie wtedy taki ogarnął, że nawet odwagi nie miałem na otworzenie oczu. W końcu jednak się przemogłem.

- Aaaaaaaaaa! – krzyknąłem – Czego ode mnie chcesz, przecież Ty nie żyjesz! – szybko zabrałem nogi z pod Magdy rąk. – Zostaw mnie w spokoju!

- Cicho bądź – weszła do namiotu i zatkała mi usta dłonią, żebym się nie wydzierał. Szarpałem się, ale nic to nie dało.

- Uspokój się to cię puszcze – warknęła mi do ucha – musisz uciekać jak najprędzej, idą po Ciebie – puściła mnie.

- Kto po mnie idzie? Gdzie mam uciekać? Kim ty na prawdę jesteś?

- Nie ma czasu na pytania! – złapała mnie za rękę i wyciągnęła z namiotu – nie szarp się i chodź szybciej. O nie, oni już tu są! Za drzewo, prędko!

- Co tu się do cholery dzieje? – byłem strasznie wkurzony – Wchodzisz do mojego namiotu w środku nocy, budzisz mnie i wyciągasz z niego siłą. Czemu?

- Ciiiiiiiii! Patrz na nich – wskazała palcem trzy postacie, które coraz bardziej się zbliżały – Nic nie mów i nie ruszaj się jeśli chcesz przeżyć – powiedziała Magda.

Owe osoby już były prawie przy moim namiocie. Jedną z nich była sanitariuszka Lili, z którą się spotkałem za dnia. Obok niej szło dwóch mężczyzn. Pierwszy raz ich na oczy widziałem. Kim byli i co chcieli o tej porze? Przyglądałem się im zza niewielkiej sosenki. Znajdowali się już tak blisko, że mogłem słyszeć co oni mówią.

Podeszli do mojego namiotu.

- No panowie, to dzisiaj czeka nas niezła uczta – powiedziała Lili oblizując językiem wargi – weźcie wyciągnijcie nasze jedzonko. Jeden z facetów wszedł do namiotu po czym jeszcze szybciej wyszedł.

- Tu go nie ma – oznajmił.

- Jak to go nie ma?! o gdzie on jest?!– widać takie stwierdzenie mocno zdenerwowało Lili – jazda szukać go matoły, pewnie jest gdzieś na ośrodku! Macie go znaleźć i doprowadzić żywego do mojej kwatery! Zrozumiano?!

- Tak, pani – przytaknęli oboje.

- Jak ja nie lubię kiedy świeża krew wymyka mi się z rąk – powiedziała Lili i obróciła się tak, że mogłem dojrzeć jej twarz. Była blada, można powiedzieć nawet, że prawie biała jak kreda. Nie to jednak najbardziej mnie przeraziło. Zobaczyłem jej kły. Lili… Lili jest wampirem. Spojrzałem z niedowierzaniem na Magdę a ona na mnie. Kiedy z powrotem spojrzałem w kierunku namiotu, kobiety już tam nie było.

- Urządzili sobie teraz polowanie na ciebie, musisz zwiewać czym prędzej! – powiedziała Magda.

- Kim oni są? Kim ty jesteś?

- Oni są wampirami. Polują na ludzi dla krwi. To jest dla nich jedyne pożywienie a ja jestem…

- …duchem? – dokończyłem.

- Tak i chcę Cię uratować, więc zwiewaj jak najprędzej, póki jeszcze możesz.

Nawet się nie zastanawiałem. Wsiadłem jak najszybciej do mojego auta, które stało niedaleko namiotu. Przekręcam kluczyk… i nic. Przekręcam drugi raz i też nic. Później trzeci, czwarty z marnym skutkiem. Wysiadłem z samochodu. Otworzyłem przednia klapę. Patrzę. Wszystkie kable pourywane. No to super. Czeka mnie zajebista noc.

- Nie możesz tutaj zostać. Oni mogą przyjść po ciebie. - powiedziała Magda – Chodź ze mną musimy się ukryć w lesie, tam jest bezpieczniej.

I co ja miałem zrobić? Poszedłem za nią. Przeszliśmy drogę, po której poprzedniej nocy spacerowałem i weszliśmy w las. Co to jest w ogóle za miejsce? Co to za wampiry? Czemu ja słucham się i podążam za dziewczyną – duchem. Czy ja na pewno nie zwariowałem? Może za długo się opalałem i dostałem jakiegoś porażenia słonecznego, a teraz mam jakieś zwidy? Niestety więcej było pytań niż odpowiedzi…

- Wytłumaczysz mi gdzie idziemy?! – spytałem z nad wyraz dziwna wściekłością.

- Dobrze… Musimy przejść przez ten las i dostać się do jakiejś wioski, z której bezpiecznie będziesz mógł udać się do własnego domu.

- Ja jeszcze jednej rzeczy nie rozumiem. Skoro jesteś duchem to czemu masz ciało i jesteś taka… yyyy… ludzka?

- To długa historia, ale mogę ci ja opowiedzieć jeśli chcesz?

- No mów, bo mnie ciekawość zżera – uśmiechnąłem się do niej by zatuszować mój strach i zdenerwowanie jakie wtedy we mnie drzemało.

- Około dwa tygodnie temu wampiry chciały mnie naznaczyć.

- Naznaczyć? Co to znaczy?

- To znaczy, że chcieli żebym stała się jedną z nich, ale w większej mierze im się to nie udało.

- Jak to w większej mierze? Mów wprost, a nie jakimś szyfrem.

- Zostałam naznaczona tylko raz, a żeby stać się wampirem trzeba być trzy razy naznaczanym.

- Ok., ale ty nie jesteś wampirem tylko duchem.

- Poczekaj, daj mi skończyć – lekko się oburzyła, że wcinam się jej w słowa – Zostałam naznaczona raz i to wbrew swojej woli. Postanowiłam, iż do drugiego nie dopuszczę, wiec uciekłam z ceremonii.

- I…

-…i wampiry zaczęły mnie gonić. Dobiegłam na plażę. Pędziłam po piasku ile tylko miałam sił w nogach ale tamci coraz szybciej się do mnie zbliżali. Wskoczyłam na pomost, na którym ubiegłej nocy się całowaliśmy, a tamci za mną. Nie miałam już gdzie uciec, więc zostało mi tylko jedno wyjście… skoczyć do wody i się utopić.

- To nie umiesz pływać? A oni nie skoczyli za tobą?

- Nie umiem, jak dotąd nikt mnie nie nauczył. Trochę pomachałam nogami i poszłam na dno jak kamień. Czemu wampiry nie wskoczyły za mną? Wody się boja ot co, a w szczególności tej. Podobno każdy wampir, który zanurzył się w tym jeziorze już z niego nie wyszedł ale ile w tym prawdy, tego nie wiem.

- Hmm, ale ciągle nie rozumiem czemu masz ludzkie ciało, a podobno jesteś duchem.

- Zapomniałam ci to wytłumaczyć. Przepraszam. To wszystko przez to naznaczenie. Legenda głosi, że kto zostanie choć raz naznaczony ten nie opuści już tego świata. Jest jednak jeden sprawdzony sposób by się stąd wyrwać.

- Jaki? – spytałem

- Trzeba naznaczonemu albo zakażonemu oddzielić głowę od reszty tułowia.

- Uuuuu, drastyczny sposób. A kim jest zarażony?

- Zarażony to taki człowiek, z którego wampir nie wypije całej krwi tylko jej część.

- I później co się dzieje z taką niedopitą osobą?

- Budzi się po trzech dniach i ma niepohamowane uczucie głodu to znaczy poluje na wszystko co się rusza i wysysa z tego krew.

- Niepohamowany głód… to coś podobne do zombie?

- Dokładnie – odpowiedziała Magda – tylko, że nie żywią się mięsem, ale za to wypiją krew.

Idąc tak miedzy drzewami i rozmawiając dostrzegliśmy w oddali światło.

- To pewnie ludzie – powiedziałem – jestem uradowany!

- Nie byłabym tego taka pewna. To trochę dziwne widzieć o tej porze jakieś osoby w lesie.

Byliśmy już coraz bliżej migoczącego się punktu przed nami. Niestety to nie byli ludzie. To była grupka wampirów z pochodniami i z jakimiś owłosionymi stworami przypominającymi na pierwszy rzut oka olbrzymie wilki.

- Kim są te dziwne potwory? - spytałem szeptem

- To są lykanie, czyli inaczej wilkołaki. Są tak jakby pupilami i pieskami wampirów – odpowiedziała – Schowajmy się lepiej za to grube drzewo, żeby nas nie dostrzegli.

- Ok. To oni maja taki dobry wzrok w nocy?

- Ba, jeszcze jak dobry – powiedziała to z taką ironia w głosie jakby sądziła, że o tak logiczne rzeczy nie powinienem się nawet pytać.

- Patrz na te worki – pokazałem palcem – co w nich może być?

- Zapewne czyjeś zwłoki – odpowiedziała z przerażającym mnie spokojem.

- Mówisz tak jakbyś codziennie oglądała zwłoki? Tak a propos to skąd wiesz tyle o tym wszystkim?

- Nie ważne. Kiedy indziej ci to powiem a teraz zmywajmy się stąd.

Poczułem nagle czyjąś rękę na głowie. Z początku pomyślałem, ze to jest Magdy dłoń, więc spojrzałem się na nią, ale ona swoje trzymała przy sobie. Powolnym ruchem próbowałem się obrócić aby zobaczyć kto stoi za mną. Serce biło mi tak szybko jak nigdy wcześniej. Nie potrafiłem nawet przełknąć śliny. Zimny pot oblał całe moje ciało. Cholernie się wtedy bałem. Czemu ten koszmar właśnie mi się przytrafił? Co ja takiego zrobiłem? Wtedy go ujrzałem. To był Viktor. Uśmiechnął się do mnie ukazując przy tym swoje wampirze kły. Tym razem nie był ubrany w stój policjanta tylko w jakąś czarna, skórkową kurtkę i ciemne jeansy. Zdjął mi rękę z głowy i zaczął zimnymi końcami palców głaskać mnie po policzku. Skierował swoje spojrzenie na Magdę i powiedział:

- Widzę, że kolacje nam przyniosłaś córeczko?

- Nie jestem już twoją córeczką, a ty moim ojcem! – parsknęła przez zęby.

- Jesteś i będziesz moim najdroższym dzieckiem. Dobrze o tym wiesz! – w tym czasie drugą ręka złapał ją za nadgarstek i mocno ścisnął aż zawyła z bólu.

Nawet pomóc jej nie mogłem. Byłem w szoku po tym, co usłyszałem przed chwilą. Rozdziawiłem usta ze zdziwienia i stałem jak słup soli. Ona jest jego córką. Co tu się dzieje? Ja pierdole w co ja wdepnąłem. Normalnie jakaś mafia żywych umarlaków.

- Puszczaj dupku, to boli – krzyknęła

- Dupku? Jak ty mówisz do swojego ojca. Trzeba będzie Cię z powrotem wychować. Ścisnął rękę jeszcze bardziej aż z bólu łzy spłynęły jej po policzku.

- Eeee! Zobaczcie kogo my tu mamy! – krzyknął do wampirów, których obserwowaliśmy zza drzewa. Ci od razu ruszyli w naszą stronę. No to już po mnie.

- A masz! – wrzasnęła Magda i z całej siły kopnęła Viktora w przyrodzenie. Ten wydał tylko z siebie rozpaczliwe – Uuuuu! – i padł na kolana.

- Jednak wampiry też potrafią mieć słabe punkty – pomyślałem.

- Łukasz, uciekaj! – krzyknęła.

Bez namysłu pognałem przed siebie slalomem omijając drzewa i krzewy.

- Łapać go! – krzyknął piskliwym głosem Viktor do wampirów i wilkołaków. Widocznie mocno zabolał go ten kopniak skoro barwa głosu mu się nagle odmieniła. Biegłem ile tylko miałem sił w nogach, oglądając się co chwila za siebie. Postacie goniące mnie coraz bardziej się zbliżały. Już były za mną. Czułem ich mroczny i przerażający oddech na swoich plecach.

- Szybciej! Muszę biec szybciej! – próbowałem się jakoś pobudzić do większego wysiłku. Niestety nic nie mogłem z siebie więcej wyciągnąć. Wtedy to jakaś silna ręka powaliła mnie jednym ruchem. Upadłem twarzą do ziemi… Otoczyli mnie…Byli wszędzie… Prędko odwróciłem się na plecy i zacząłem nerwowo oglądać się dookoła.

- Zostawcie mnie, czego ode mnie chcecie?! – krzyknąłem drżąc cały z przerażenia.

- Życia innych żyją w nas, życiami innych się żywimy… - z tłumu tajemniczo przemówił Viktor – …A twoje życie i krew jest dużo warta dla naszego obcowania na tym świecie – dokończył.

Wziął zamach nogą i kopnął mnie z całej siły w brzuch. Jęknąłem z bólu.

- Masz za to, że uciekałeś cwaniaku!

Na tym się jednak nie skończyło. W ślad za Viktorem reszta wampirów i wilkołaków zaczęła mnie bić i ranić. Z czasem już nic nie czułem. Zobaczyłem tylko jakieś światło przed sobą. Światło które spływało wąskimi smugami z nieba wprost na mnie. Ciepło i delikatność jaką wtedy odczułem nie da się z niczym porównać. Czyżbym był już w raju? Czy to tylko halucynacje?

 

Obudziłem się cały poobijany i poraniony na tylnim siedzeniu jakiegoś samochodu. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem nieprzytomną, związaną Magdę, której głowa spoczywała na bocznej szybie auta. Między tylnimi a przednimi fotelami znajdowała się krata. Domyśliłem się, że najprawdopodobniej jesteśmy radiowozie. Pociągnąłem za klamkę drzwi i nic, ani drgną. Wtedy wsiedli oni… Viktor za kierownicą a obok niego Lili.

- O, nasz obiadzik się już przebudził – powiedział z  uśmiechem na ustach Viktor – ciesz się życiem póki jeszcze możesz. Przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszyliśmy. Zauważyłem, że na podłodze leży jakiś zeszyt a koło niego czerwony długopis. Wziąłem jedno i drugie. Przejrzałem wszystkie kartki i żadnej zapisanej strony nie znalazłem. Wszystkie były czyste, jakby dopiero co po zakupie. Zacząłem pisać. Latarnie, które mijaliśmy rzucały słabe światło na moje zapiski. Jeśli czytasz teraz te liche opowiadanie to znaczy, że jakimś cudem dotarł do Ciebie ów zeszyt. Nie wiem co będzie dalej. Boje się strasznie. W nikim oparcia, w nikim pomocy. Jestem skazany teraz sam na siebie. W końcu się zatrzymaliśmy. Viktor z Lili wysiadają, wyciągają nieprzytomna Magdę z auta i zatrzaskują drzwi, żebym przypadkiem nie uciekł. Mój wzrok przez szybę podąża za ciałem wleczonym po ziemi. Zatrzymali się. Viktor wraca do samochodu, bierze siekierę i po chwili już z powrotem stoi nad ciałem mojej koleżanki. Bierze zamach i jednym cięciem oddziela głowę od tułowia. Zamiast krwi, ze zwłok, wypłynęła jakaś smuga błękitnego dymu, jakby chmurka, która powoli unosi się coraz wyżej i wyżej. Czy to dusza podąża w kierunku nieba – domu szczęścia i radości? Łzy zaczynają mi spływać po policzku, sam nie wiem czy to ze smutku, że ją straciłem, czy ze szczęścia, które ją spotka po tej drugiej stronie. Drzwi samochodu się otwierają…

 

 

?? sierpnia

 

- Witaj sąsiadko, do męża przyszłaś na cmentarz?

- Tak, od roku jeszcze nie mogę się pogodzić z jego odejściem – ze smutkiem w głosie odpowiedziała pani Stanisława.

- A słyszałaś o śmierci tej młodej dziewczyny? – spytała pani Wiesława.

- O tej co podobno się w jeziorze utopiła?

- Tak, o tej. W gazetach nawet nekrolog jej zamieścili.

- Popatrz droga sąsiadko, co ta młodzież teraz wyrabia – żali się pani Wiesława – pije alkohol, bierze narkotyki, popisuje się przed rówieśnikami a później kończy na cmentarzu. Za naszych czasów tak nie było.

- Niestety tak to teraz jest, nic pani nie poradzi – odpowiada pani Stanisława – pewnie i ta młoda panienka pod wpływem alkoholu weszła do jeziora.

- Zapewne – przytaknęła pani Wiesława – jeśli chcesz to mogę Ci pokazać gdzie ona jest pochowana.

- Dobrze, tylko tak szybko, bo wiatr zaczyna się zrywać a w oddali widać ciemne chmury. Pewnie niedługo nadciągnie burza.

 

Po kilku minutach…

 

- Bardzo piękny, marmurowy grób. – odpowiedziała z podekscytowaniem pani Stanisława –A wiązanka z czerwonych róż, która opiera się o tablicę z nazwiskiem, idealnie komponuje się z czarnym nagrobkiem. Mam nadzieje, że i ja kiedyś doczekam się czegoś podobnego. Czy może sąsiadka mi przeczytać co jest napisane na grobie? Ja dzisiaj zapomniałam okularów i z oddali nie za dobrze widzę.

- „Magdalena Dniewska. Żyła lat 18”. A pod spodem jest napis: „Cieszmy się życiem od początku naszego istnienia, ponieważ nigdy nie wiemy kiedy możemy je stracić”

- Piękne słowa. Teraz chodźmy już sąsiadko, bo ten wiatr coraz bardziej daje się we znaki. Nie chce zmoknąć w drodze do domu.

 

Mocny wicher wirował i szalał wśród grobów, przewracając wazony, gasząc światła oraz zrzucając wiązanki. Z czarnego grobu udało mu się tylko lekko przesunąć wieniec z różami. Przesunął go jednak na tyle, że można było odczytać kolejne litery na tablicy grobowej. Litery te utworzyły słowo: Łukasz…

 


autor: Łukasz Jachimowski




Średnia ocena pracy to:
Ilość głosów: 0

Zaloguj się aby mieć możliwość oceniania prac.



Komentarze (0):


komentarze  autor